Inne zasady WTO ujęte w Porozumieniu w sprawie Technicznych Barier Handlu zakazują etykietowania GMO. W rezultacie konsument nie wie, co je, i nie może unikać tych potencjalnie niebezpiecznych pokarmów. Aby rozwiązać ten problem, w roku 1996 opracowano Protokół Bezpieczeństwa Biologicznego. Kraje rozwijające się „wpadły w pułapkę zastawioną przez potężne, dobrze zorganizowane lobby rządowe i przemysłu rolnego”. Sabotowało ono rozmowy i nalegało, żeby sprawy związane z biologicznym bezpieczeństwem były podporządkowane zasadom handlowym WTO faworyzującym rozwinięte kraje. W rezultacie rozmowy przerwano, zignorowano sprawy bezpieczeństwa i oczyszczono drogę do nie ograniczonego rozprzestrzeniania nasion GMO na całym świecie.
Według zasad TRIPS wszystkie kraje członkowskie muszą przyjąć prawo ustanawiające patentową ochronę własności intelektualnych, które czyni z wiedzy mienie. To z kolei otwiera drogę do napływu nasion i żywności GMO, nawet przy naruszeniu krajowych zasad dotyczących bezpieczeństwa żywności.
Giganty GMO mają potężnych przyjaciół we wspierających ich cele rządach. George W. Bush jest jednym z nich i w roku 2003 po inwazji na Irak uczynił upowszechnianie nasion GMO swoim priorytetowym zadaniem. Mając takie poparcie firmy GMO działają na maksymalnych obrotach.
Jako przykład bezczelności Engdahl wymienia firmę biotechnologiczną RiceTec z Teksasu, która postanowiła opatentować długoziarnisty ryż będący podstawowym pożywieniem w całej Azji od tysięcy lat. W zmowie z Międzynarodowym Instytutem Badań Ryżu ukradła nasiona i opatentowała je w oparciu o opracowane przez Fundację Rockefellera zasady. Umożliwiła to decyzja Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych z 2001 roku w sprawie Ag Supply kontra Pioneer Hi-Bred, która „usankcjonowała zasadę udzielania patentu na formy roślin oraz inne rodzaje życia”. Zgodnie z tym wyrokiem odmiany GMO mogą być patentowane, a agencje rządu Stanów Zjednoczonych są zobowiązane do udzielania pomocy gigantom przemysłu rolnego, tak by nic nie mogło przeszkadzać im w tym procederze. W rezultacie monokultura GMO szturmuje i wszędzie zagraża różnorodności odmian.
Przy pełnym poparciu Waszyngtonu i WTO główne firmy biotechnologiczne patentują odmiany wszelkich roślin, jakie tylko można sobie wyobrazić, w formie GMO. Engdahl traktuje „genową rewolucję jako coś w rodzaju monsunu w światowym rolnictwie” zapoczątkowującego nowe millennium z czterema dominującymi firmami kontrolującymi GMO i związane z nimi rynki: Monsanto, DuPont i Dow AgroSciences w USA i Syngenta w Szwajcarii (koncern powstały z połączenia rolniczych oddziałów firm Novartis i AstraZeneca).
„Światowym numerem 1” jest firma Monsanto, o której była mowa w pierwszej części tego przeglądu. Engdahl cytuje słowa jej prezesa, który twierdzi, że celem firmy jest globalna fuzja „trzech największych gałęzi przemysłu – rolnego, żywnościowego i zdrowotnego, które działają obecnie osobno, ale zmiany... doprowadzą do ich integracji”. Tak było ponad siedem lat temu. Obecnie już to się dzieje.
Engdahl podaje trafne spostrzeżenie dotyczące tego przemysłu, które, gdyby nie on, mogłoby przejść nie zauważone: wspomniane trzy giganty GMO mają długie i plugawe stosunki z Pentagonem, w ramach których dostarczały mu chemikaliów masowego zniszczenia, takich jak Agent Orange, napalm i inne. A teraz chcą, aby wierzono im w kwestii dwóch najważniejszych rzeczy, jakie znamy – żywności i leków – i to wbrew niezaprzeczalnym danym mówiącym, że ich GMO szkodzą ludzkiemu zdrowiu. Historia ich dbałości o zdrowie społeczeństwa jest odrażająca.
Bez względu na to, czy to się nam podoba, czy nie, firmy GMO realizują swoje zamierzenia, czego dowodzi sprawozdanie Fundacji Rockefellera za rok 2004. Wielokrotny wzrost plonów upraw GMO w ciągu dziewięciu kolejnych lat, poczynając od roku 1996, wyraża się liczbą dwucyfrową. Ponad osiem milionów rolników w 17 krajach uprawia już rośliny GMO, z czego ponad 90 procent w krajach rozwijających się. Daleko z przodu znalazły się Stany Zjednoczone „z agresywną promocją rządową, brakiem znakowania i dominacją produkcji na farmach”. Tu „genetycznie modyfikowane odmiany w zasadzie całkowicie opanowały amerykański łańcuch pokarmowy”. W roku 2004 ponad 85 procent nasion soi i 45 procent nasion kukurydzy należało do genetycznie modyfikowanych odmian i ponieważ zwierzęta są karmione głównie paszą GMO, „cała krajowa produkcja mięsa oraz przeznaczona na eksport pochodzi ze zwierząt karmionych genetycznie modyfikowanymi paszami”. To, co jedzą zwierzęta, jedzą również ludzie.
W rzeczywistości jest jeszcze gorzej. Wiatr roznosi nasiona GMO na pola z uprawami organicznymi, które ulegają w ten sposób skażeniu. Engdahl wyjaśnia: „...po zaledwie sześciu latach szacuje się, że około 67 procent areału zostało [nieodwracalnie] skażone genetycznie modyfikowanymi nasionami. Dżin wyrwał się z butelki” i nauka nie zna sposobu na odwrócenie tego procesu.
To powoduje, że „czysto organiczna” uprawa jest niemożliwa, być może z wyjątkiem mocno odizolowanych farm, które stanowią niewielki procent przemysłu rolnego. Mimo to organiczne produkty są bezpieczniejsze od hodowanych przy zastosowaniu chemii i są znacznie bardziej preferowane od genetycznie modyfikowanych. Niestety, wraz z postępem genowej rewolucji przyszłość organicznych upraw jest zagrożona – ku rozpaczy ludzi, którzy, podobnie jak autor tego artykułu, polegają na nich.
Zastanówmy się teraz nad sposobem, w jaki giganty GMO uzyskują udział w rynku przy wsparciu rządu i WTO realizowanym poprzez wprowadzenie rygorystycznego licencjonowania i umów z farmerami, którzy muszą płacić roczny haracz. Są oni związani poprzez Porozumienie o Użytkowaniu Technologii (Technology Use Agreement), na które muszą się zgodzić, co czyniąc wpadają w pułapkę w postaci „nowej formy poddaństwa”. Każdego roku muszą kupować nowe nasiona, ponieważ nie wolno im użyć do zasiewu nasion uzyskanych z poprzednich zbiorów, co było normalną praktyką przed wprowadzeniem odmian GMO. Niedotrzymanie warunków umowy może skończyć się wysokimi karami, a nawet uwięzieniem i utratą ziemi.
Współwinne temu agencje rządowe i przebiegłe programy marketingowe wspomagają „genową rewolucję” „kłamstwami, cholernymi kłamstwami” głoszącymi, że odmiany GMO dają wyższe plony i są w stanie rozwiązać problem głodu na całym świecie. Dane mówią jednak co innego. Co więcej, po pewnym czasie wykształcają się odporne „superchwasty” i plony znacząco spadają. W rezultacie farmerzy muszą stosować więcej herbicydów, co zwiększa koszty i kończy się stratami. Konkluzja jest taka, że wprowadzenie „genetycznie modyfikowanych nasion w rolnictwie bazowało na gigantycznym naukowym oszustwie i korporacyjnych kłamstwach”. Informację tę ukrywa się przed społeczeństwem i kiedy nieroztropni farmerzy uzmysławiają sobie, że zostali oszukani, jest już za późno.
Rosnąca liczba danych wskazujących na zagrożenia wynikające ze strony GMO zaalarmowała przemysł. W roku 2005 rosyjscy naukowcy wykazali, że GMO powodują uszkodzenia, które mogą mieć swój początek w macicy: ponad połowa potomstwa szczurów karmionych dietą opartą na genetycznie modyfikowanej soi zmarła w ciągu pierwszych trzech tygodni życia – sześciokrotnie więcej niż normalnie.