O obcych istotach i ich wpływie na ludzkość
Artykuł po raz pierwszy w języku polskim ukazał się w dwumiesięczniku Nexus w numerze 49 (5/2006)
Tytuł oryginalny: „Great Zulu Shaman and Elder Credo Mutwa On Alien Abduction & Reptilians”
Rick Martin
Wywiad z Credo Mutwą
Copyright © 1999/2006
część 2
Mutwa: To był, proszę pana, zwykły dzień, jak każdy inny. Był piękny dzień we wschodnich górach Zimbabwe, które zwą Inyangani. To góry na wschodzie Zimbabwe.
Mój nauczyciel polecił mi pójść i znaleźć specjalne zioło, które mieliśmy zastosować w leczeniu pewnego wtajemniczonego, który był poważnie chory. Moja nauczycielka, pani Moyo, pochodziła z plemienia Ndebele w Zimbabwe, niegdyś znanego jako Rodezja.
Szukałem tego zioła i nie myślałem o niczym. Nie wierzyłem w opowieści o tych stworzeniach. Nigdy wcześniej nie natknąłem się na nie i mimo iż my, Afrykanie, wierzymy w wiele rzeczy, byłem nastawiony bardzo sceptycznie, nawet do pewnych stworów, w które wówczas wierzyliśmy, ponieważ nigdy wcześniej nie natknąłem się na coś takiego.
Nagle zauważyłem, proszę pana, że temperatura wokół mnie spadła, mimo iż był gorący, afrykański dzień. Zauważyłem, że stało się zimno i pokazało się coś, co wyglądało jak wirujący wokół mnie jasny błękitny opar, przesłaniający widok na wschód. Pamiętam, że zastanawiałem się głupawo, co to wszystko znaczy. Było to w momencie, w którym zacząłem wykopywać jedno z ziół, które znalazłem.
Nagle znalazłem się w bardzo dziwnym miejscu, które przypominało tunel wyłożony metalem. Już wcześniej pracowałem w kopalni i miejsce, w którym się znalazłem, przypominało kopalniany chodnik pokryty srebrzystoszarym metalem.
Leżałem na czymś, co wyglądało, proszę pana, jak bardzo duży i ciężki roboczy stół. W tym momencie nie byłem jeszcze do niego przytwierdzony. Po prostu leżałem tam, nie miałem na sobie spodni ani ciężkich butów, które zawsze wkładam, gdy idę do buszu. I nagle w tym dziwnym, przypominającym tunel, pomieszczeniu zobaczyłem coś, co wyglądało jak wielkogłowe, szare, bez wyrazu stworzenia, które zmierzały w moim kierunku.
Były tam światła, ale nie takie, jakie znamy. Wyglądało to jak plamy czegoś świetlistego. Z kolei nad odległym wejściem było coś, co wyglądało jak napis, napis na srebrzystoszarej powierzchni. Te stworzenia zbliżały się do mnie, a ja byłem jak zahipnotyzowany, jakby rzucono na mnie urok. No i patrzyłem, jak te stwory podchodzą do mnie. Nie wiedziałem, kim są. Byłem przestraszony i nie mogłem ruszyć ani ręką, ani nogą. Leżałem tam jak koza na ofiarnym ołtarzu. Kiedy te stwory podchodziły do mnie, czułem wewnątrz strach. Były niewysokie, wzrostu afrykańskich Pigmejów. Miały bardzo duże głowy i bardzo cienkie ramiona i nogi.
Zauważyłem, proszę pana, ponieważ jestem trochę artystą malarzem, że te stwory były zupełnie źle zbudowane, z artystycznego punktu widzenia, oczywiście. Ich kończyny były za długie, a głowy miały prawie tak wielkie, jak w pełni dojrzałe arbuzy. Miały dziwne oczy, które wyglądały jak gogle. Nie miały nosów, takich jak my, tylko małe otwory po obu stronach wybrzuszenia znajdującego się między oczami. Usta nie miały warg tylko cienkie rozcięcie, jakby wykonane brzytwą.
Kiedy tak przyglądałem się tym stworom, w osłupieniu poczułem coś blisko mojej głowy, nad głową. Kiedy spojrzałem w górę, okazało się, że jest tam jeszcze jeden stwór, trochę większy od pozostałych. Stał nad moją głową i spoglądał na mnie.
Spojrzałem mu w oczy i zostałem całkowicie zahipnotyzowany, wie pan, jakby rzucił na mnie urok. Patrzyłem w oczy tego stwora i zorientowałem się, że chce, bym patrzył mu w oczy. Spojrzałem i zobaczyłem, że przez te osłony na oczach widzę prawdziwe oczy tego stwora, za tymi czarnymi, podobnymi do gogli, osłonami. Miał okrągłe oczy z prostymi źrenicami, takimi jak u kota. Stwór nie poruszał głową i było widać, że oddycha. Widziałem małe, poruszające się nozdrza, jak się zamykają i otwierają, ale gdyby mi ktoś powiedział, że pachnę jak ten stwór, to bym wyrżnął go w gębę.
Martin: [Śmieje się].
Mutwa: Stwór wydzielał bardzo silny zapach. Ten zapach ściskał mi gardło, to był chemiczny zapach, coś jak zepsutych jaj, a także gorącej miedzi [siarki] – bardzo silny zapach.
Stwór zauważył, że patrzę na niego, i nagle spojrzał w dół na mnie. Poczułem straszny ból w lewym udzie, jakby ktoś wbił mi tam miecz. Krzyknąłem z bólu, wzywając matkę na ratunek, i stwór zakrył mi usta swoją ręką. Wie pan, to było tak... jeśli chce pan wiedzieć, jak się czułem, to proszę wziąć nóżkę kurczaka, żywego kurczaka, i położyć ją sobie na ustach. Takie miałem uczucie, kiedy ten stwór położył mi rękę na ustach. Miała cienkie, długie palce, które miały więcej stawów, niż ludzka ręka. I kciuk był w niewłaściwym miejscu. Każdy z palców kończył się czarnym szponem, prawie takim, jakie mają niektóre afrykańskie ptaki. Stwór polecił mi być cicho. Nie wiem, proszę pana, jak długo trwał ból. Krzyczałem i krzyczałem i znowu krzyczałem.
A potem, ni stąd, ni zowąd, coś zostało wyciągnięte z mojego ciała i spojrzałem w dół, i zobaczyłem, że moje udo spływa krwią i że jeden ze stworów... a były ich cztery... że te pozostałe, te, które nie stały nad moją głową, były ubrane w obcisłe srebrzystoszare kombinezony. Ich ciało przypominało ciało pewnych gatunków ryb żyjących w morzu u wybrzeży Południowej Afryki. Ten stwór, który stał nad moją głową, wyglądał, jakby był rodzaju żeńskiego. Był trochę inny od pozostałych. Był wyższy, większy i chociaż nie miał piersi takich jak kobieta, sprawiał kobiece wrażenie. Wyglądało na to, że pozostałe boją się go. Nie wiem, jak to wytłumaczyć.
W trakcie tego wszystkiego podszedł do mnie jeszcze jeden ze stworów... szedł bokiem, tak jakoś podrygując, jakby był pijany... przeszedł wzdłuż stołu po mojej prawej stronie i stanął obok tego, który stał przy mojej głowie. Zanim zorientowałem się, co się dzieje, ten stwór wsadził z zimną krwią coś małego, srebrnego, coś takiego jak długopis z przewodem na jednym z końców, do prawej dziurki mojego nosa.
Ból był nie do zniesienia. Z nosa bluznęła krew. Zakrztusiłem się i chciałem krzyknąć, ale krew zalała mi gardło. To był koszmar. Potem ten stwór wyciągnął to coś, a ja próbowałem walczyć i usiąść.
Ból był straszny i stwór stojący nad moją głową położył mi rękę na czole i delikatnie przycisnął w dół. Kaszlałem i starałem się wypluć krew. W końcu udało mi się skręcić głowę na prawo i wypluć krew. Co potem te stwory robiły ze mną, nie wiem.
Wiem tyle, że ból ustał i przez głowę zaczęły przelatywać mi dziwne obrazy. Widziałem miasta, z których część rozpoznałem jako te, które odwiedziłem w czasie moich podróży, tyle że te miasta były na wpół zniszczone, budynki miały obdarte dachy i okna wyglądające jak puste oczodoły w ludzkiej czaszce. Cały czas oglądałem te obrazy. Wszystkie budynki, jakie widziałem, były do połowy pogrążone w czerwonawej, błotnistej wodzie. Wyglądało to tak, jakby była powódź i budynki wystawały z wielkiego zalewu, częściowo zniszczone jakimś kataklizmem. To był okropny widok.
A potem, zanim zdążyłem się zorientować, jeden z tych stworów, ten stojący przy moich stopach, wsadził coś do mojego organu męskości, jednak tym razem nie było bólu tylko gwałtowne podrażnienie, tak jakbym się z czymś lub kimś kochał.
Kiedy zaraz potem wyjął to coś z mojego męskiego organu, coś, co wyglądało jak mała czarna tuba, nieumyślnie zrobiłem coś, co wywołało dziwny skutek. Wydaje mi się, że doszło do otwarcia mojego pęcherza i wydaliłem mocz wprost na piersi tego stwora, który wyciągnął to coś z mojego organu.