Wielki Wybuch nigdy nie miał miejsca

Artykuł po raz pierwszy w języku polskim ukazał się w dwumiesięczniku Nexus w numerze 123 (1/2018)
Tytuł oryginalny: „A Big Bang Never Happened”, Nexus (wydanie angielskie), vol. 25, nr 6

David Rowland

 

Wszechświat jest znacznie prostszy, niż kazano nam przypuszczać. Nigdy nie było „Wielkiego Wybuchu”, galaktyki nie oddalają się od siebie, a my nie jesteśmy na kursie kolizyjnym z Galaktyką Andromedy. Astrofizyka głównego nurtu całkowicie się myliła w tych spekulacjach przez prawie sto lat. Każde pokolenie naukowców wierzy ślepo w fałszywe założenia i matematyczne błędy swoich poprzedników. To jest jak domek z kart, który za chwilę się rozpadnie.

Istnieje kilka wariantów teorii Wielkiego Wybuchu i wszystkie one zakładają, że Wszechświat w jakiś sposób powstał spontanicznie z niczego. To stwierdzenie przeczy zarówno fizyce, jak i logice, oraz nauce o myśleniu i rozumowaniu. Nicość nie może być przyczyną czegokolwiek.

Teoria Wielkiego Wybuchu głosi, że Wszechświat jest skończony i że stworzyła go eksplozja albo inne pojedyncze wydarzenie, do którego doszło w określonym momencie. Jeśli ta teoria jest błędna, to Wszechświat musi być nieskończony. Nie ma trzeciej możliwości.

Naukowcy nie lubią porzucać teorii, jeśli nie można jej zastąpić lepszą, opartą na dowodach empirycznych i matematycznych obliczeniach. W stosunku do teorii Wielkiego Wybuchu jest to jednak nonsensowny wymóg. Ciężar dowodu zawsze spoczywa na stronie twierdzącej, co oznacza, że to zwolennicy tej teorii powinni wykazać, iż takie wydarzenie miało miejsce. Nie można udowodnić czegoś, co nie zaistniało, tak jak nie jest możliwe wykazanie, że nie bije się własnej żony. Jeśli „Wielki Wybuch” nie mógł się wydarzyć, to należy domniemywać, że Wszechświat jest nieskończony. (Jest to logiczny odpowiednik formuły „co było do udowodnienia” w matematyce albo orzeczenia niewinności w sądzie).

Powodem, dla którego nauka przez tak długi czas tak bardzo się myliła, są fałszywe założenia i wadliwa matematyka. Wystarczy sprawdzić samemu.

 

Nieporozumienie w sprawie przesunięcia ku czerwieni

Wszystkie domniemane dowody popierające nieprawdopodobną teorię Wielkiego Wybuchu są oparte na nieprawidłowym założeniu, którego do dzisiaj nikt nie zakwestionował. Naukowcy głównego nurtu są błędnie przekonani, że przesunięcie ku czerwieni i efekt Dopplera są tożsame. Odwołują się nawet do czegoś, co w ich wyobrażeniu zlewa się w jedno zjawisko – przesunięcie ku czerwieni Dopplera. Jest to całkowita pomyłka – i może być najgigantyczniejszą ślepą uliczką nauki w dziejach.

W roku 1925 astronom Vesto Slipher zaobserwował, że światło ze spiralnych mgławic „przesuwa się ku czerwieni”, co oznacza, że jego częstotliwość przesuwa się w kierunku czerwonego krańca widma i jednocześnie odpowiednio wydłuża się długość jego fali. Slipher spekulował, że jest to zgodne ze źródłem światła oddalającym się od obserwatora i w jakiś sposób „rozciągającym” długość fali emitowanego światła, wskutek czego doszedł do wniosku, że większość obserwowanych grup gwiazd oddala się od nas. Nieporozumienie, w myśl którego wzrost długości fali może nastąpić tylko wtedy, gdy źródło światła się oddala, wynika z pomylenia tego zjawiska z efektem Dopplera.

Przesunięcie ku czerwieni jest zjawiskiem, w którym fale poprzeczne światła widzialnego wyemitowane z nieruchomego źródła tracą energię fotonów podczas przemieszczania się na ogromnych dystansach w kosmosie, co prowadzi do obniżenia częstotliwości i równoczesnego zwiększenia długości fali. Ten wzrost długości fali jest jedynie funkcją odległości i niczego więcej.

W efekcie Dopplera częstotliwość podłużnych fal dźwiękowych poruszających się w atmosferze Ziemi ma stałą wartość. Jeśli jednak źródło zmierza w kierunku obserwatora, to te jednolite fale dźwiękowe łączą się ze sobą, sprawiając wrażenie wyższej tonacji/częstotliwości w jego uszach. (I odwrotnie, gdy źródło oddala się od obserwatora, powstaje iluzja niższej tonacji/częstotliwości).

Klasycznym przykładem efektu Dopplera jest nadjeżdżająca i odjeżdżająca karetka pogotowia. Kiedy karetka się zbliża, ton jej syreny wydaje się wyższy, ponieważ fale dźwiękowe o dokładnie takiej samej długości docierają do uszu częściej (tzn. łączą się ze sobą), stwarzając pozór wzrastającej tonacji/częstotliwości. Gdy karetka odjeżdża, fale dźwiękowe o takiej samej długości docierają do uszu rzadziej, co tworzy iluzję spadku częstotliwości.

Zgodnie z efektem Dopplera radar odbija sygnał mikrofalowy od obiektu będącego w ruchu i analizuje, jak ruch obiektu zmienia częstotliwość powracającego sygnału. To działa tylko dlatego, że częstotliwość emitowanego sygnału jest stała, a częstotliwość powracającego sygnału ma inną stałą wartość. Prędkość obiektu stanowi funkcję różnicy między dwiema stałymi częstotliwościami.

Przy przesunięciu ku czerwieni następuje rzeczywiste zwiększenie długości fali. W przypadku efektu Dopplera istnieje jedynie wrażenie zmiany długości fali. Są to dwa fundamentalnie różne zjawiska.

 

 

Graficzna reprezentacja efektu Dopplera – źródło fal świetlnych przesuwa się w prawo, względem obserwatorów z prędkością 0,7c. Częstotliwość jest wyższa dla obserwatorów po prawej, a niższa dla obserwatorów po lewej. (Ilustracja: TxAlien)

 

 

Przez ponad 90 lat fizycy teoretyczni fałszywie przypuszczali, że (a) galaktyki oddalają się od Ziemi i błędnie domniemywali, że (b) prędkości wspomnianych galaktyk są proporcjonalne do stopnia, w jakim emitowane przez nie światło przesuwa się ku czerwonemu krańcowi widma widzialnego. Przesunięcie ku czerwieni jest jedynie miarą odległości i niczego więcej. Im dalej znajduje się galaktyka, tym bardziej jej światło przesuwa się ku czerwonemu krańcowi widma. To wszystko, co może powiedzieć nam przesunięcie ku czerwieni. Nic więcej.

W przypadku braku namacalnych lub weryfikowalnych dowodów potwierdzających hipotezę, że galaktyki są w ruchu względem siebie, należy domniemywać, że nie są. Przekonanie, że galaktyki oddalają się od nas, jest zatem oparte na błędnej interpretacji dowodów.

Script logo
Do góry