Niezwykłe własności ORMUS-ów
Artykuł po raz pierwszy w języku polskim ukazał się w dwumiesięczniku Nexus w numerze 64 (2/2009)
Tytuł oryginalny: „An ORMUS Manifestation”, Nexus (wydanie angielskie), vol. 15, nr 5
Barry Carter
Copyright © 2008/2009
Po tym, jak pod koniec lat 1950. nauczyłem się czytać, odkryłem komiksy. Moimi ulubionymi były te, które opowiadały o superbohaterach, takich jak Superman, Green Lantern czy Batman. Na początku lat 1960. zacząłem czytać literaturę science fiction. Moimi ulubionymi autorami byli Robert A. Heinlein i Isaac Asimov. Kiedy w połowie lat 1960. na półce mojej miejscowej biblioteki pojawiła się książka Heinleina Stranger in a Strange Land (Obcy w obcym kraju), byłem nią tak zafascynowany, że przeczytałem ją kilkanaście razy. Opisane tam połączenie zdolności psychicznych i udoskonalonych więzi międzyludzkich bardzo przemawiało do mnie jako nastolatka.
Pod koniec lat 1960. moją ulubioną książką science fiction stała się Dune (Diuna) Franka Herberta. Zafascynowała mnie idea substancji („melanż”), która usprawniała łączność psychiczną i odgrywała ważną rolę w teleportacji wykorzystywanej do podróży międzygwiezdnych. Nawet przez myśl nie przeszło mi wtedy, że sam odkryję taką substancję.
W latach 1970. moje zainteresowania zwróciły się w stronę „duchowych” nauk, do których zaliczają się przekazy Edgara Cayce’a i Jane Roberts/Seth oraz zaginione ewangelie opowiadające o Jezusie. Wszystkie te nauki zawierają wspólną myśl – nauczają, że każdy z nas jest odpowiedzialny za to, co dzieje się w naszym życiu. Myślę, że Seth wyraziła to najlepiej: „Sam tworzysz swoją rzeczywistość”. Kiedy przeczytałem to po raz pierwszy w roku 1974, zastanawiałem się, jakiego typu rzeczywistości mogę doświadczyć i jak ma się mi ona objawić.
W latach 1980. poznałem takie pojęcia, jak ograniczenia wzrostu, globalne ocieplenie, szczyt ropy i dominacja struktur na świecie. Pod koniec lat 1980. i przez większość lat 1990. działałem jako ekolog i aktywista leśny.
We wszystkich tych sprawach na całym świecie dostrzegałem rozbieżności. To zrodziło z kolei we mnie pragnienie rozszerzania współpracy między ludźmi.
Wiele problemów, z którymi borykamy się na świecie, jest efektem działania struktur, które sami powołaliśmy do życia. Tworzymy je i wdrażamy do działania, po czym zaczynają one żyć własnym życiem. Stają się naszymi panami, zamiast służyć nam zgodnie z naszymi oczekiwaniami.
Doświadczenie Jima z toksycznymi metalami
W połowie lat 1970. poznałem wynalazcę imieniem Jim, a dekadę później współpracowałem z nim, pomagając mu w budowie i wprowadzeniu na rynek generatora superozonowego. W roku 1987 zacząłem zachęcać go do zastosowania ozonu z tego generatora do oczyszczania różnego typu toksycznych odpadów, które napotykałem jako działacz ochrony środowiska.
W roku 1989 Jim zaczął wykorzystywać swój ozon do oczyszczania toksycznych ścieków w kopalni złota we wschodnim Oregonie. W trakcie pracy urządzenia zauważył pewne niezwykłe zjawiska. W pojemniku zbiorczym pojawiała się substancja podobna do flegmy, która „znikała w błysku światła” po wysuszeniu na słońcu i odlatywała z jego rąk podczas suszenia jej w ciemnościach. Dzięki tym właściwościom, nazwał ten wysuszony proszek „lotnym popiołem”. Pewnego razu zauważył, że kałuża „wody” znajdująca się pod pojemnikiem zbiorczym przemieszcza się w kierunku najbliższej osoby.
Zapis wywiadu, jaki przeprowadziłem z nim na temat tych wydarzeń, jest dostępny pod adresem www.subtleenergies.com.
Kilka tygodni po rozpoczęciu oczyszczania odpadów kopalnianych na jego ręce dostało się trochę ścieków aktywowanych ozonem, w wyniku czego doszło do poważnej reakcji. Doznał szoku i wypuścił z rąk zatyczkę, którą chciał uszczelnić przeciek. Gdy rozprostował dłonie, zobaczył, że z ich zewnętrznych powierzchni wychodzą złote włókna.
Przez kilka tygodni po tym zdarzeniu wzniecał iskry, gdy dotykał czegokolwiek. Potem zaczął czuć się źle i poszedł do lekarza. Doktor przebadał go i oznajmił mu, że w jego krwi znajduje się poczwórna śmiertelna dawka ołowiu i arsenu. Powiedział mu też, że umrze w ciągu dwóch tygodni, ale tak się nie stało. Zamiast tego przez następne 18 tygodni spał po ponad 20 godzin dziennie. Pod koniec tego okresu zbadał go inny doktor, który orzekł, że jego krew zawiera podwójną śmiertelną dawkę ołowiu i arsenu, co było znaczącą poprawą.
Potem straciłem z nim kontakt. Wciąż starałem się propagować wykorzystywanie jego ozonowej technologii do oczyszczania toksycznych odpadów, ale ilekroć do niego dzwoniłem, ludzie, z którymi mieszkał, mówili, że śpi i że nie chce, aby mu przeszkadzano. Sądzę, że myśleli, iż już nigdy się nie przebudzi. Kiedy go w końcu odwiedziłem, opowiedział mi o swoim stanie spowodowanym obecnością metali ciężkich w jego organizmie.
Moja matka miała sklep ze zdrową żywnością i zapytałem ją, co mogłoby pomóc w usunięciu metali ciężkich z organizmu. Zasugerowała mi pracę dra Kurta W. Donsbacha zatytułowaną Nadtlenek Wodoru, która opisuje, jak pozbyć się ołowiu i arsenu przy pomocy nadtlenku. Kupiłem tę książkę i zalecany w niej 35-procentowy nadtlenek wodoru1 i udałem się z nimi do Jima. Na początku wypił tylko kilka kropel rozpuszczonych w szklance wody. Zrobiło mu się niedobrze i zaczął wymiotować, ale następnego dnia poczuł się lepiej i ponownie je wypił. Z każdym dniem czuł się coraz lepiej pijąc kilka kropel nadtlenku wodoru rozpuszczonego w wodzie.
W roku 1995 przeprowadziłem z nim wywiad, który nagrałem na taśmie. Oto opis pewnych zmian, jakich doznał po rozpoczęciu przyjmowania nadtlenku:
„Po jednej lub dwóch dawkach pozbyłem się halucynacji majaczących w tle w postaci niebieskiego, niebiesko-purpurowego, niebieskiego światła. Po pierwszym razie poczułem się bardzo źle… do tego stopnia, iż myślałem, że chyba umrę. Czułem bardzo, bardzo duże nudności, dezorientację etc. Mój mocz był dosłownie ciemno, ciemno, ciemno, ciemno, ciemno, ciemno brązowy, wręcz czerwonawy. Bardziej niż czerwony… nie czułem się dobrze. Nadal widziałem ten kolor, ale kiedy zacząłem brać nadtlenek wodoru, wszystko ustało. Po około jego trzech dawkach przestałem widzieć ten kolor i słyszeć dźwiękowe halucynacje”.
Po kilku tygodniach przyjmowania nadtlenku czuł się na tyle dobrze, że postanowił poddać się kolejnemu badaniu. Tym razem lekarz powiedział: „Wszystko z panem w porządku. Nie ma ołowiu ani arsenu. Stabilny poziom. Wszystko w normie”.
W wywiadzie Jim powiedział, że po dwóch tygodniach brania nadtlenku wodoru poziom metali ciężkich w jego krwi zmalał z podwójnej śmiertelnej dawki do „bardzo, bardzo niskiego poziomu”.
Jednak coś trzymało go przy życiu przez te 18 miesięcy. To Coś zmniejszyło ilość metali ciężkich z poczwórnej do podwójnej śmiertelnej dawki. Co to było? Nie wiedziałem tego. Jim także. Nikt nie wiedział. To było zagadkowe. To było szokujące, gdyż coś (prawdopodobnie ołów i arsen) omal go nie zabiło. Stawał się coraz bardziej chory, aż nagle z nie wyjaśnionych przyczyn zaczął zdrowieć.
W okresie, w którym przez większość czasu spał, był praktycznie niekontaktowy – nie można było z nim porozmawiać. Był myślami nieobecny. Później powiedział: „Nie wiem, gdzie byłem, ale nie było mnie tu”.
Opowiedział mi też dalszą część historii o tym, jak brał nadtlenek. To była najbardziej niewiarygodna historia, jaką słyszałem w swoim życiu. Sam byłem świadkiem wielu rzeczy, zanim zmoczył swoje ręce w ściekach kopalni i został, jak to określił, „odpalony”. Widziałem złote włókna wychodzące z tyłu jego dłoni. Większość tej historii opowiedział mi jednak później.
Uderzyło mnie to, że ta cudowna rzecz była podobna do „melanżu”, o którym czytałem za młodu w książce Franka Herberta Diuna. Ta rzecz zdawała się czynić wszystko: unosiła się w powietrzu, znikała w błysku światła, a nawet sprawiła, że Jim stał się potężnym generatorem statycznej elektryczności! Coś z tym związanego trzymało go przy życiu, gdy powinien był nie żyć.
Po tym jak w roku 1991 opowiedział mi całą tę historię, często powtarzałem mu: „Jim, zajmij się tym”, na co uparcie odpowiadał: „Nie, nie chcę mieć z tym nic wspólnego. To okropne”. Chciałem zbadać tę magiczną rzecz, ale Jim nie chciał wziąć w tym udziału.