Kłopotliwe duchy eteru

Na początku lat 1920. sława Einsteina była już ugruntowana, ale w Niemczech swastyka podniosła swój szkaradny łeb i przeciwko żydowskiej nauce podejmowano rajdy w celu ustanowienia czystej areny dla myślenia. Wykłady Einsteina były zakłócane przez demonstrantów. Einstein skarżył się, że nie krytykowano by go, gdyby był „niemieckim nacjonalistą z lub bez swastyki zamiast Żydem o liberalnych międzynarodowych przekonaniach”.55

W roku 1921 Einstein dostał Nagrodę Nobla z zakresu fizyki – nie za teorie względności, ale za znacznie prostszą teorię efektu fotoelektrycznego. Zajęty podróżami po świecie i wykładami na temat swoich teorii, zarówno dla laików, jak i naukowców, w stylu przypominającym obecne gwiazdy estrady zwlekał z odebraniem nagrody aż do roku 1922.

Tymczasem, mimo iż wszyscy byli już przekonani, że eter umarł i został pochowany, profesor Dayton Miller (1866–1941) z Uniwersytetu Case, w którego piwnicach Albert Michelson umieścił w roku 1887 swój interferometr, postanowił poddać eter ostatecznemu testowi. Zbudował ogromny interferometr, w którym światło musiało przebyć drogę 64 metrów przed osiągnięciem optycznych urządzeń pomiarowych. Ten nowy przyrząd był trzykrotnie czulszy od słynnego „zeroefektowego” instrumentu Michelsona.

Miller był przekonany, że pomiar „prawie zerowego efektu” w wykonaniu Michelsona i Morleya wynikał z umieszczenia interferometru w piwnicy. Zakładał, że jeśli jest jakiś eter, to nie jest on zdolny do przenikania przez ciężkie obiekty i bardziej wyczuwalny byłby na wolnym powietrzu i na większych wysokościach. Pogląd ten podzielał również leciwy już wówczas Michelson.56 Aby sprawdzić tę hipotezę, ustawił przyrząd na poziomie morza, a następnie na Górze Wilsona w Kalifornii. Za każdym razem przyrząd był osłonięty lekkim płótnem namiotowym, przez które mogły łatwo przenikać wiatry eteru. Aby ustrzec się krytyki, Miller przeprowadził szereg eksperymentów kontrolnych wystawiając przyrząd na działanie nienaturalnych temperatur, by sprawdzić, jak wpływają one na odczyty.

Jego trwające siedem lat (1920–1926) eksperymenty nie ograniczały się do 36 pomiarów, jak to zrobili Michelson i Morley. Miller przeprowadził imponującą liczbę 200 000 eksperymentów obejmujących różne wysokości, pory roku, pory dnia i kierunki astronomiczne względem ruchu Ziemi na orbicie, uzyskując statystycznie ważne wyniki! Zauważył, że kiedy jego wyniki uszereguje się w czasie gwiazdowym, wówczas wykazują one „...uderzającą konsekwencję w swoich głównych cechach... pod względem azymutu i wielkości... tak jakby zależały od wspólnej przyczyny... Zaobserwowany efekt zależy od czasu gwiazdowego57 i jest niezależny od dobowych i sezonowych zmian temperatury oraz innych przyczyn ziemskiego pochodzenia... i jest zjawiskiem kosmicznym”.58

Wysnuty na podstawie 200‍ ‍000 dokładnych pomiarów wniosek mówi, że Ziemia porusza się z prędkością 208 km/s w kierunku wierzchołka położonego na południowej półkuli niebieskiej w stronę konstelacji Złotej Ryby (Dorado). Ten wniosek opiera się na założeniu, że Ziemia przeciska się w tym kierunku przez stacjonarny eter. Kolejny i równie przekonywający wniosek mówi, że układ słoneczny styka się z eterem poruszającym się w przeciwnym kierunku – z czymś w rodzaju ogromnego, kosmicznego prądu strumieniowego przemieszczającego się w kierunku stacjonarnego układu słonecznego (proszę pamiętać, że niektóre ruchy są rzeczywiście względne więc oba wnioski są ekwiwalentne).59

Co miał do powiedzenia na temat tych eksperymentów Einstein, który nigdy sam nie tknął interferometru? Otóż, oskarżył Millera, że stał się ofiarą „efektów efektów” bez zagłębiania się w wyjaśnienia, dlaczego tak właśnie jest, nie darząc go przy tym należnym szacunkiem za to, że wykonał 199 964 więcej pomiarów niż Michelson i Morley, w których wyniki uwierzył bez zastrzeżeń.

Miller poczuł się urażony i zareagował w styczniu 1926 roku, pisząc: „Kłopot z profesorem Einsteinem polega na tym, że on nie ma pojęcia o moich wynikach... Powinien wyrazić mi uznanie za to, że wiedziałem, iż różnice temperatur wpłyną na wynik. Pisał do mnie w grudniu sugerując to. Nie jestem aż tak głupi, by nie brać pod uwagę temperatury”.60

Później, kiedy jeszcze trwały spory i nie mógł przeciwstawić się argumentom Millera, Einstein postąpił dokładnie tak samo, jak w przypadku Gerbera – pozwolił, by to inni go bronili. Tym razem obroną zajął się naukowiec Robert S. Shankland (1908–1982) i jego współpracownicy, którzy po kilku konsultacjach z Einsteinem rozpoczęli coś, co najlepiej można byłoby określić jako zniesławianie Millera. Do swojej analizy danych wybrali te, które nie wykazywały zmian, a z tych, które wykazywały zmiany, wybrali tylko dane kontrolne temperatury i w ten sposób tak zwana „praca Shanklanda”, opublikowana w kwietniu 1955 roku, dowiodła, że wszelkie odchylenia, jakie znalazł Miller, wynikały z różnicy temperatur.61

Shanklandowi pozwolono na wygłoszenie „przemówienia” przed jury pod nieobecność oskarżonego. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że adwokat Millera przybył za późno, aby wywrzeć jakiekolwiek wrażenie na „wykształconej publiczności”. Jedynie „podziemie” było pod wrażeniem dokonań Millera, mając jednocześnie świadomość nikłej szansy na wznowienie rozprawy.62

 

Nadczłowiek w nadprzestrzeni

Zachęcony entuzjastycznym, wręcz nabożnym, przyjęciem dziwnej i kompletnie niezrozumiałej ogólnej teorii względności, Einstein stał się czymś w rodzaju naukowego mesjasza okresu po pierwszej wojnie światowej. Kiedy nad Europą zbierały się ciemne chmury i niemiecki nazizm zaczął rodzić złowieszcze wizje, mądrość Einsteina jawiła się niczym promień światła rozświetlający mroczny świat.

Wiele lat później, w roku 1960, Louis Pauwels i Jacques Bergier opublikowali prekursorską książkę Le Matin des Magiciens (Poranek magów),63 w której okres poprzedzający drugą wojnę światową przedstawili jako czas szalonych poszukiwań tajnej wiedzy i nadludzi. Byli tam różokrzyżowcy, złowrogie tajne na wpół religijne loże nazistowskie, wolnomularze i alchemicy, a także Einstein! Autorzy ukazują go jako dobrze znanego mistycznego, niedbale ubranego z aureolą białych włosów wokół głowy naukowca, który siedzi z uśmiechem na twarzy przed tablicą zapisaną wzorami z zakresu wyższej matematyki, i żądają, byśmy uwierzyli, iż jest on jednym z członków wyselekcjonowanej grupy nadludzi, którzy potrafią zajrzeć do różnych rzeczywistości. Jest on uosobieniem naukowca w wieży z kości słoniowej.

Kto był bardziej od Einsteina żądny promowania jego mitu w jego czasach? Według magazynu Time „Einstein osobiście ostrzegł swoich wydawców, że na całym świecie nie ma więcej niż dziesięciu ludzi, którzy rozumieją jego teorię”. Szwedzki fizyk plazmy profesor Hannes Alfvén (1908–1995) narzekał później: „Powiedziano ludziom, że prawdziwą naturę fizycznego świata może zrozumieć tylko Einstein i kilku innych zdolnych do myślenia w czterech wymiarach geniuszy. Nauka stała się czymś, w co należy wierzyć, a nie czymś, co należy rozumieć. Wkrótce bestsellerami wśród książek popularnonaukowych stały się te, które prezentowały naukowe wyniki w sposób stanowiący obrazę dla zdrowego rozsądku”.64

W książce Michio Kaku Hyperspace (Nadprzestrzeń)65 ilustracje przedstawiają Einsteina czyniącego dokładnie to, na co narzekał profesor Alfvén – zaglądającego do wielowymiarowych przestrzeni i tłumaczącego niewtajemniczonym złożoną naturę nadprzestrzeni – to ostatnie słowo jest przydomkiem przydzielanym „przestrzeniom” o ilości „wymiarów” większej od trzech. Ale nawet zwolennicy musieli przyznać, że jest pewien problem z postrzeganiem czwartego wymiaru. Otóż, rzecz polega na tym, że go nie postrzegamy, bo nie potrafimy. Wyższe wymiary są niemożliwe do wizualizacji, przez co próba ich obrazowania jest pozbawiona sensu. Nawet doświadczeni matematycy i fizycy teoretyczni, którzy od lat pracują nad przestrzeniami w wyższych wymiarach, przyznają, że nie potrafią ich wizualizować! I zamiast tego ograniczają się do świata matematycznych równań, wyłączając Einsteina, oczywiście.

Einstein jawił się jako nadczłowiek i naukowiec w jednej osobie i tak stworzono mit. Zajmujący się niezwykłymi zjawiskami badacz, pisarz i satyryk Charles Fort (1874–1932) narzekał w Wild Talents (Dzikie talenty), pisząc: „...prof. Einstein został uznany przez cały system astronomiczno-naukowy za rzecz pożyteczną i na cześć jego przybycia ubrani na biało uczniowie w Kalifornii odśpiewali coś równie pokrętnego jak jego teorie. W Nowym Jorku policja konna powstrzymała dość szorstko rozentuzjazmowany tłum przed zadeptaniem słynnego uczonego, waląc pałkami; podobnie jak on sam, w czasie budowania swojego systemu, przepędzał celnymi ciosami niewygodne dane. Włączył on do swej teorii nieregularności obrotów Merkurego, ale nieregularności obrotów Wenus wolał dla dobra doktryny pominąć milczeniem. Tłum przyjął go jako jeszcze jedną atrakcję turystyczną Ameryki, nikomu jednak nie chciało się spytać, o co w tym wszystkim chodzi”.66

Ów nadczłowiek przyznał zaś: „Od momentu kiedy matematycy zabrali się za moją teorię względności, przestałem ją rozumieć”.67 Czyżby stał się niechcący sztandarową postacią ruchu, którego celu nie potrafił już pojąć? Jeśli tak, to dlaczego go nie opuścił?

Script logo
Do góry