Pokazał mi wtedy także dwie z najbardziej strzeżonych technicznych tajemnic wojny: urządzenie na podczerwień, które Niemcy wymyślili, żeby widzieć w nocy oraz niezwykle mały generator, który je obsługiwał. Dzięki niemu niemieckie samochody mogły poruszać się z dowolną prędkością w całkowitych ciemnościach, widząc wyraźnie obiekty na odległość dwustu metrów. Czołgi z tym urządzeniem mogły dostrzec cele oddalone o dwie mile (3,2 km). Jako celownik optyczny pozwalało niemieckim strzelcom trafić człowieka w całkowitej ciemności.
Składało się z rury obserwacyjnej oraz ekranu z selenu z przodu. Ekran wychwytywał nadchodzące światło podczerwone, które odprowadzało elektrony z selenu wzdłuż tuby do innego ekranu, który był elektrycznie naładowany i fluorescencyjny. Na ekranie pojawiał się widoczny obraz. Jego jasność i dokładność na potrzeby celowania była fenomenalna. Urządzenie wewnątrz tuby brało nawet poprawkę na magnetyzm Ziemi zniekształcający strumień elektronów!
Niemiecki Zielgerät 1229 „Wampir” był pierwszym celownikiem noktowizyjnym, który wprowadzono do służby. Był montowany na karabinie szturmowym StG 44. Niewielką ilość wyprodukowano w roku 1944, wszedł do uzbrojenia w roku 1945 na froncie wschodnim, na którym radzieccy żołnierze donosili o nocnych atakach przeprowadzanych przez snajperów z ogromnymi celownikami.
Malutki generator – mający około pięciu cali (12,5 cm) w przekroju – zwiększał napięcie zwykłej baterii od latarki do 15 000 woltów. Miał silnik wielkości orzecha, który obracał wirnik 10 000 razy na minutę, a więc tak szybko, że pierwotnie niszczył wszystkie smary z powodu wytwarzania dużej ilości ozonu. Niemcy opracowali nowy rodzaj smaru: chlorowany olej parafinowy. Dzięki temu ten generator mógł pracować przez 3000 godzin.
Urządzenie było noszone w płóciennym worku na plecach snajpera. Jego karabin miał dwa spusty. Po naciśnięciu jednego z nich można było operować generatorem i celownikiem. Drugi służył do zabijania w ciemności.
Zielgerät ZG 1229 Wampir prezentowany przez brytyjskiego żołnierza.
„Ten przechwycony sekret” – powiedział mój przewodnik – „został użyty po raz pierwszy na Okinawie. Japończycy byli zdezorientowani”.
Dodatkowo, oprócz tych wyjątkowych znalezisk, pozyskaliśmy technikę i maszynę do produkcji najbardziej niezwykłego kondensatora elektrycznego na świecie. Do działania radia i radarów potrzeba milionów kondensatorów. Nasze kondensatory zawsze były wykonane z metalowej folii. Ten jest zrobiony z papieru pokrytego warstwą napylonego cynku o grubości 1/250 000 cala (0,1016 μm). Jest o czterdzieści procent mniejszy i o dwadzieścia procent tańszy niż nasze kondensatory, sam się też naprawia. Jeśli dojdzie do awarii (np. uszkodzenia bezpiecznika), warstwa cynku wyparowuje, zaś papier natychmiast izoluje i kondensator może dalej działać. Może ciągle pracować pomimo wielu awarii przy napięciu wyższym o 50 procent niż w naszych kondensatorach! Dla większości amerykańskich ekspertów radiowych to naprawdę magiczne zjawisko.
Mika była kolejną kwestią. Nie jest wydobywana w Niemczech, więc w czasie wojny nasz Korpus Łączności był zdumiony. Skąd Niemcy pozyskiwali mikę?
Pewnego dnia kawałek miki przekazano do analizy i zaopiniowania jednemu z naszych ekspertów w Biurze Minerałów.
„Naturalna mika” – poinformował – „bez żadnych zanieczyszczeń”.
Ale ta mika była syntetyczna. Instytut Badań nad Krzemem im. Cesarza Wilhelma odkrył, w jaki sposób ją wytwarzać i do tego – co zawsze sprawiało trudności naukowcom – w dużych ilościach.