Richarda Schowengerdta, naukowca i wolnomularza 33 stopnia, poznałem po raz pierwszy we wczesnych godzinach porannych 11 marca 2006 roku w trakcie ceremonii w Scottish Rite Temple w Long Beach w Kalifornii. Pełny opis z tego spotkania przedstawiłem w mojej ostatniej książce Chameleo (OR Books, 2015), której tytuł zapożyczyłem z nazwy projektu Schowengerdta. Było to rewolucyjne przedsięwzięcie, którego celem było stworzenie w pełni sprawnego elektrooptycznego kamuflażu przeznaczonego dla amerykańskich żołnierzy na polu walki.

Kariera naukowa Schowengerdta trwa już sześć dekad. Od początku lat 1960. pracował w sekrecie nad licznymi innowacjami związanymi z elektromagnetyzmem. W tym czasie pracował na rzecz armii amerykańskiej w Inżynieryjnym Ośrodku Metrologii Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych (US Navy Metrology Engineering Center; w skrócie MEC), w Biurze Technicznego Przedstawicielstwa Dowództwa Systemów Wodnych Marynarki Wojennej (Naval Sea Systems Command Technical Representative Office; w skrócie NAVSEA TECHREP), w Jednostce Rezerwy Marynarki Wojennej USA w bazie lotniczej Miramar, w Point Mugu w Kalifornii i w wielu innych miejscach. Pracując w MEC, przyczynił się do rozwoju pierwszego cyfrowego woltomierza, brał także udział w badaniach magnetycznego rezonansu jądrowego i tunelowania Josephsona prowadzonych przez Narodową Agencję Standardów (obecnie Narodowy Instytut Standaryzacji i Technologii). Gdy pracował dla NAVSEA TECHREP, stworzył koncepcję zamkniętej pętli dla pocisków sterowanych, która ograniczyła potrzebę nadmiernego odpalania rakiet na poligonie. Od roku 1998 prowadził nadzór inżynieryjny w Northrop Grumman podczas prac nad samolotami F/A-18 E & F, EA-18G, bombowcem B-2 i wieloma samolotami bezzałogowymi w El Segundo i Palmdale w Kalifornii. Przed przejściem na emeryturę w roku 2014 był kluczowym członkiem Agencji Zarządzania Kontraktami w zakresie Obronności (Defense Contract Management Agency) w Palmdale, ponadto w Redondo Beach Space Park pracował nad programem Zaawansowanych Bardzo Wysokich Częstotliwości (Advanced Extremely High Frequency; w skrócie AEHF). Prowadził też nadzór inżynieryjny w programie satelitarnym AEHF.

 

 

Richard Schowengerdt

 

 

Prywatne badania w zakresie elektrooptycznego kamuflażu Schowengerdt rozpoczął w roku 1987, ale wspomniany wcześniej Program Chameleo zainicjował dopiero w roku 1993, po czym 26 kwietnia 1994 roku uzyskał patent nr 5 307 162 noszący nazwę „System maskowania wykorzystujący kontrolowany optoelektronicznie kamuflaż”. Później zaczął współpracę z drem Levem Bergerem w Hemet w Kalifornii, gdzie wspólnie prowadzili badania i symulacje związane z Projektem Chameleo, których wynikiem była praca „Fizyczne aspekty elektrooptycznego kamuflażu” zaprezentowana 23 marca 1999 roku na spotkaniu American Physical Society Centennial w Atlancie. Potem w lutym 2005 na sympozjum Military Sensing Symposium, które odbyło się w Chareston, przedstawił pracę „Innowacje elektrooptycznego kamuflażu: Projekt Chameleo”. Jego pionierskie eksperymenty z optycznym kamuflażem mają do dzisiaj wpływ na różne aspekty amerykańskiego przemysłu obronnego – to mało znany fakt szeroko udokumentowany na stronach Chameleo.

Według Richarda Schowengerdta jego niesłabnące zainteresowanie i uczestnictwo w różokrzyżu i wolnomularstwie jest mocno splecione z naukową ciekawością od ponad 60 lat. Służąc w latach 1951–1953 w marynarce wojennej USA na wyspie Guam wstąpił w szeregi różokrzyża i wolnomularstwa, w roku 1969 został wolnomularzem rytu szkockiego, a w roku 2009 rytu yorkskiego.

W niniejszym wywiadzie przeprowadzonym w kwietniu 2015 roku w ogrodzie jego domu w Costa Mesa w Kalifornii Schowengerdt omówił ze mną ogromny wpływ masonerii, różokrzyżowców i innych metafizycznych ruchów na jego działalność naukową w ostatnich sześciu dekadach.

 

Różokrzyż, wolnomularze i Wyspa Guam

Robert Guffey (RG): Chciałbym dowiedzieć się, jaki wpływ na pańską działalność naukową ma to, że jest pan wolnomularzem i różokrzyżowcem. Cywilizacja zachodnia uważa coś takiego za sprzeczne pola zainteresowań. Naukę traktuje się jako coś, co można dotknąć i zrozumieć racjonalnym umysłem, natomiast metafizykę jako coś efemerycznego, w całości przynależnego do świata duchowego. Pan jednak najwyraźniej widzi związek między tymi dwoma światami. Czy można założyć, że pańskie zainteresowanie nauką pojawiło się przed zainteresowaniem metafizyką?

Richard Schowengerdt (RS): Od najmłodszych lat interesowały mnie kwestie związane z nauką, takie jak radio i znajdujący się w nim mały magiczny człowiek. Zastanawiałem się, skąd wydobywa się ten głos. W wieku szesnastu lat zostałem radiooperatorem amatorem i w ten sposób zainteresowałem się elektroniką. Później zająłem się inżynierią.

RG: Kiedy po raz pierwszy zainteresował się pan metafizyką?

RS: Gdy uczyłem się w Szkole Elektronicznej Marynarki Wojennej [Navy School Electronics] w San Francisco. Wstąpiłem do marynarki wojennej w roku 1950, gdy wybuchła wojna w Korei. Miałem trochę wolnego czasu w szkole, więc chodziłem do biblioteki. Zainteresowałem się zagadnieniami filozoficznymi, religijnymi i metafizycznymi i czytałem dużo książek o tej tematyce.

RG: Co sprawiło, że się pan tym zainteresował? Czy może to było coś, czego nie da się określić?

RS: Myślę, że to była płynąca z głębi duszy chęć znalezienia odpowiedzi na takie pytania, jak: dlaczego tu jesteśmy i jaki jest cel naszego istnienia na Ziemi. Właśnie to skierowało mnie na tę ścieżkę. Moim pierwszym przydziałem po skończeniu szkoły to była stacja łączności marynarki na Guam. To miejsce w tamtym czasie… Guam było położonym na odludziu miejscem, nie było tam zbyt wielu ludzi… byli wojskowi i lokalni mieszkańcy i niewielu ludzi z zewnątrz, ponieważ w tamtym czasie to miejsce odbudowywało się po II wojnie światowej. W jaskiniach nadal ukrywali się tam nieliczni Japończycy, którzy nie wiedzieli, że wojna już się skończyła. Odwiedzałem więc lokalne biblioteki i czytałem dużo książek. To wtedy wstąpiłem do różokrzyżowców. Mój kolega i ja przeczytaliśmy o nich w czasopiśmie. Umieszczali takie małe reklamy, a my akurat znajdowaliśmy się na odpowiedniej ścieżce, ciągle szukaliśmy i czytaliśmy. Wstąpiliśmy więc do tego zakonu we dwójkę i razem studiowaliśmy ich monografie.

RG: Przesyłali panu monografie pocztą?

RS: W tamtych latach było to załatwiane drogą pocztową. Przesyłali jeden egzemplarz tygodniowo. Musiałem go przeczytać, napisać krótkie sprawozdanie i odesłać do San Jose. Wszystko to było czasochłonne.

RG: Było to więc swego rodzaju wolnomularstwo pocztowe. Przeszedł pan przez stopnie odrabiając te prace. Z czego się składały? Musiał pan wykonywać ćwiczenia czy…?

RS: Tak, to były ćwiczenia. Wiele z nich wiązało się z głębokim oddychaniem i wizualizacją oraz z koncentrowaniem się na różnych rzeczach. Najpierw należało skupić się na swoim ciele… całym ciele… a potem na innych obszarach. Koncentrując się, należało wyobrażać siebie w pewnych miejscach.

RG: Pan i pański kolega… jak on się nazywał?

RS: Robert Long.

RG: A więc pan i on wykonywaliście je wspólnie. Czy kiedykolwiek któryś z was… to był początek lat 1950., prawda?

RS: To było w latach 1951–1953.

RG: Myślę o tym okresie jako… na myśl przychodzi mi McCarthy, polowanie na komunistów i tym podobne sprawy. Wszystko, co wykraczało poza główny nurt, otaczała duża doza sceptycyzmu, szczególnie jeśli chodzi o religię. Wiele osób zapewne z miejsca zakładało wtedy, że różokrzyżowcy to jakiś przekręt. Czy podchodził pan do tego z jakąś dozą nieufności? Czy myślał pan: „A może nie powinienem tego robić”?

RS: Prawie nikt nic nie wiedział o różokrzyżowcach, więc nie spotkaliśmy się z krytyką. Powiedzieliśmy kilku osobom o tym, co robimy, ale uznały nas one za dziwaków. [Obaj śmieją się.]. Oprócz tego nikt nas nie krytykował.

RG: Wstąpił pan do różokrzyżowców, zanim został wolnomularzem?

RS: Zgadza się. Kilka miesięcy później mój kolega pastor, o którym nie wiedziałem wcześniej, że był wolnomularzem, napisał do mnie list, sugerując, że „skoro już jestem na Guam, to może rozważyłbym wstąpienie do wolnomularzy.” To była delikatna aluzja.

RG: Pastor z pańskiej parafii?

RS: Tak. Podał mi nazwisko mężczyzny, który pracował jako cywilny współpracownik. Skontaktowałem się z nim i dzięki niemu szybko zostałem przyjęty do loży.

RG: Jak wyglądała loża na Guam? Była mała?

RS: Całkiem spora. Myślę, że wielkością przypominała tutejszą, z tym, że jej członkami byli przede wszystkim wojskowi i niektóre z zatrudnionych tam osób. Ale oprócz tego była bardzo podobna.

RG: To była niedawno utworzona loża, czy istniała tam już od jakiegoś czasu?

RS: Jakiś czas już funkcjonowała. Została utworzona przez filipińską jurysdykcję. Generał Douglas MacArthur miał duży udział w promowaniu wojskowych lóż na tym obszarze Zachodniego Pacyfiku. Mógł mieć związek z utworzeniem tej loży albo jacyś wojskowi mogli mu w tym pomóc.

Script logo
Do góry