Eksperymenty Mike'a Marcuma z wehikułem czasu

Artykuł po raz pierwszy w języku polskim ukazał się w dwumiesięczniku Nexus w numerze 80 (6/2011)
Tytuł oryginalny: „Mike Marcum’s Time Machine Experiments”, Nexus (wydanie angielskie), vol. 18, nr 5

Jason Offutt

 

Wehikuł – plątanina drutów przytwierdzonych do dwóch pionowo ustawionych cylindrów umieszczonych w wirującym polu magnetycznym przeszywanym tańczącymi między nimi elektrycznymi iskrami o napięciu 3 000 000 woltów – wznosił się na wysokość 35 stóp (10,5 m) nad posadzkę magazynu położonego w Kansas City w stanie Missouri w USA. Mike Marcum stał na platformie podnośnika 25 stóp (7,5 m) nad wehikułem, wpatrując się w jeden z cylindrów i mierzącą 4 stopy (1,2 m) średnicy okrągłą sygnaturę cieplną – horyzont zdarzeń. Wiedział, co ona oznacza. Odkrył ją kilka lat wcześniej mieszkając w małej miejscowości Stanberry w północno-zachodnim Missouri. Było to coś, czego nikt wcześniej nie odkrył. Kiedy stał przygotowując się do skoku, elektryczne łuki skwierczały pod nim, a jego twarz zraszały krople potu.

Był pewny, że zbudował wehikuł czasu. Był tego tak pewny, że wziął głęboki oddech i skoczył w sygnaturę, znikając w jednej chwili na oczach wszystkich – rodziny, przyjaciół i ludzi, którzy śledzili jego eksperymenty z podróżami w czasie w radiu poświęconym zjawiskom paranormalnym oraz w prasie. To zniknięcie nastąpiło w roku 1998. Od tego czasu wszelki słuch o nim zaginął. Znalazłem go dopiero w roku 2011.

 

Pierwszy test

Historia Mike’a Marcuma i interesujących nas jego badań zaczęła się cztery lata wcześniej. Miał wówczas 21 lat i dwa lata nauki w Rio Grande College w Rio Grande w stanie Ohio za sobą. Pojechał za dziewczyną, którą poznał w roku 1993 w Lancaster w stanie Ohio, do Albany w stanie Missouri, małej miejscowości położonej w północno-zachodniej części stanu.

— Wymogła na mnie przyrzeczenie, że przyjadę tam na jej urodziny — opowiada Marcum. — No i pojechałem tam. Nie wdając się w szczegóły tej historii, powiem, że zostałem tam, dopóki nie znalazłem sobie miejsca w Stanberry.

Położone niedaleko na południe od Albany Stanberry jest starannie skryte pod baldachimem wysokich drzew o bujnym listowiu. W miejskim parku stoi armata, zaś miejscowy sklep ogólnospożywczy sprzedaje benzynę, pizzę i robaki dla wędkarzy. W roku 1994 Marcum przeniósł się do schludnego białego domu pod numerem 401 na ulicy East Third, w którym zaczęła się jego przygoda z podróżami w czasie.

W grudniu Marcum zbudował drabinę jakuba – urządzenie umożliwiające powstanie łuku elektrycznego między dwoma pionowymi metalowymi prętami.

— W zasadzie jestem zapaleńcem. Zrobiłem fikuśną drabinę jakuba, którą włączały impulsy laserowe. Był to fantazyjny pokaz światła — wspomina Marcum. — Życie w małym miasteczku położonym na odludziu bez Internetu i kablówki jest nudne. Niektórzy budują modele, inni chodzą na ryby, a ja lubię budować urządzenia elektroniczne.

Stało się jednak coś, czego się nie spodziewał... coś nienormalnego. Urządzenie wytworzyło kulę gorąca wielkości dziesięciocentówki, która unosiła się w powietrzu ponad drabiną.

— Po kilku impulsach laser w jakiś sposób przeszedł w tryb stały — relacjonuje Marcum. — Coś przesunęło łuk do dolnego końca elektrod. Zauważyłem, że tuż nad łukiem pojawiło się drganie, jak gdyby w tamtym miejscu powietrze rozgrzało się. Niezwykłe w tym było jednak to, że obszar drgającego powietrza był kolisty, sferyczny, a nie bezkształtny, przypadkowy.

Nie bardzo wiedząc, co z tym zrobić, wziął z kuchennego stołu śrubkę i rzucił ją w kierunku tej małej migoczącej kulki.

— Śrubka zniknęła i w chwilę potem pojawiła się kilka stóp dalej. Pomyślałem wtedy: „To dziwne”. Powtórzyłem to doświadczenie jeszcze dwa razy, aby upewnić się, że nie mam halucynacji.

Za każdym razem działo się to samo: śrubka znikała, po czym bezgłośnie zjawiała się kilka stóp od urządzenia stojącego na kuchennym stole.

— Pomyślałem sobie wtedy: „Cholera, muszę kupić kamerę” – i mniej więcej w tym samym momencie laser wybuchł płomieniem, ponieważ nie był przeznaczony do stałej pracy przy takim obciążeniu — powiedział Marcum, po czym usiadł i zadumał się nad swoim odkryciem. — Początkowo sądziłem, że chodzi o ugięcie światła lub niewidzialność, ale odrzuciłem to wyjaśnienie, kiedy zdałem sobie sprawę, że w tym przypadku słyszałbym odgłos upadku śrubki, gdy tymczasem jej pojawieniu się nie towarzyszył żaden odgłos.

Wówczas przyszła mu do głowy jeszcze inna możliwość.

— Zwinięcie czasu – to była jedyna możliwość, która przyszła mi jeszcze wtedy do głowy i odpowiadała obserwacjom — stwierdził Marcum.

 

Wehikuł czasu w większej skali

Marcum postanowił spróbować ponownie, lecz tym razem eksperyment z drabiną jakuba miał być przeprowadzony na większą skalę.

— Niewiele zastanawiając się, zdecydowałem się powiększyć go około sto razy — powiedział. — O tym, co było potem, do dziś można przeczytać w Internecie i gazetach.

Doszedł do wniosku, że budowanie kolejnego stołowego wehikułu czasu nie ma większego sensu. Uznał, że powinno to być coś takiego, co może zmieścić jego samego.

— Postanowiłem pożyczyć... transformatory słupowe od dostarczającej prąd firmy z King City, które stały nieużywane na zewnątrz podstacji — powiedział.

Gazety z roku 1995 utrzymywały, że transformatory znajdowały się za zamkniętym na kłódkę płotem, lecz Marcum twierdzi, że to niecałkowicie odpowiada prawdzie.

— Nigdy nie udałoby mi się ich przenieść przez płot i do tego sześciu. Przecież każdy z nich ważył od 250 do 350 funtów (od 113 do 160 kg).

Marcum przetansportował transformatory kolejno jeden po drugim do swojego małego białego domu w Stanberry. W ciągu kilku następnych tygodni udało mu się kilka z nich zawiesić. Niedługo potem został aresztowany przez zastępców szeryfa.

Eugene Lupfer, szeryf okręgu Gentry, pamięta, że zajmował się tą sprawą.

— Ukradł kilka transformatorów — oświadczył. — Zawiesił je w swoim domu z zamiarem zbudowania wehikułu czasu.

Script logo
Do góry