TECZKI DOTYCZĄCE „PROSZKU DO BOMBY”

Z racji swojej funkcji oficera łącznikowego zacząłem pomagać Rosjanom w ich papierkowej robocie i jednocześnie asystowałem im podczas ich rozmów telefonicznych do różnych fabryk, w których zamawiano różne urządzenia, a następnie wysyłano je konwojami do Rosji. Dzięki temu mogłem poznać nazwiska wielu oficjeli z Komisji ds. Zakupów Rządu Sowieckiego, z którymi kontaktował się pułkownik.

Tylko kilku amerykańskim oficerom, którzy mieli okazję spotkać się przypadkowo z Rosjanami, dane było widzieć jakiekolwiek notatki Rosjan. Im bardziej pomagałem Rodziewiczowi i pułkownikowi Kotikowi, tym bardziej byli w stosunku do mnie serdeczni. Czymś normalnym stało się z czasem przeglądanie przeze mnie ich dokumentów i przygotowywanie ich do wysyłki poprzez ich segregowanie i wkładanie do odpowiednich teczek w celu ułatwienia ich przeglądania przez urzędników w Waszyngtonie.

W tamtym czasie nic nie wiedziałem o bombach atomowych. Słowa „uran” i „Obszar Inżynieryjny Manhattan” były dla mnie czymś zupełnie nowym. Miałem świadomość, że niektóre dokumenty znajdujące się na biurku Kotikowa dotyczyły planów budowy specjalnej fabryki chemicznej. W rzeczywistości ta chemiczna fabryka miała produkować, jak on sam twierdził, „proszek do bomby”. Sprawdzając w swoim pamiętniku dane, wiem teraz, że to wszystko było przeznaczone do budowy reaktora atomowego. Poniżej podaję materiały niezbędne do budowy stosu atomowego, które wysłano do Rosji w roku 1942, w czasie gdy służyłem na lotnisku Newark.

Grafit naturalny w taflach, bryłach lub grudkach – kosztował on amerykańskich podatników 812‍ ‍437 dolarów. 13‍ 041‍‍ 152 dolary kosztowały aluminiowe tuby (używane w stosach atomowych do „gotowania” lub przeobrażania uranu w pluton). 834‍‍ 989 funtów (378‍ 743 kg) kadmu metalicznego do produkcji prętów służących do kontroli stopnia reakcji zachodzących w stosie atomowym wartości 781‍ 472 dolarów. Niedługo potem zaczęto wysyłać prawdziwie tajny materiał – tor. W samym tylko roku 1942 wysłano 13‍ 440 funtów (6096 kg) tego pierwiastka o wartości 22‍‍ 848 dolarów. (30 stycznia 1943 roku wysłano do Rosji z Filadelfii dodatkowo 11‍ 912 funtów azotanu toru na pokładzie statku SS John C. Fremont. Co ciekawe, w latach 1944–1945 nie wysłano więcej żadnego ładunku, dzięki, jak sądzę, czujności generała Grovesa).

W tamtym czasie Rosjanie zabiegali o jak największą ilość dieslowskich silników okrętowych, z których każdy kosztował 17‍‍ 500 dolarów. W czasie wcześniejszych dostaw otrzymali 25 silników, z który każdy miał ponad 200 koni mechanicznych mocy, i byli gotowi poruszyć niebo i ziemię, aby otrzymać dodatkowo taką samą partię. Generał-major John R. Deane, szef naszej misji wojskowej w Moskwie, odrzucił ich prośbę w tej sprawie, ponieważ generał MacArthur potrzebował ich w rejonie Południowego Pacyfiku. Jednak Rosjanie byli nieustępliwi i postanowili pójść z tą sprawą do samego Hopkinsa, który miał wówczas dużą władzę i mocno faworyzował Rosjan. W ciągu trzech lat między rokiem 1942 i 1944 do Rosji wysłano 1305 silników! Kosztowały one łącznie 30‍ 745‍‍ 947 dolarów. Otrzymane wcześniej przez nich silniki były, jak twierdzi generał Deane, składowane pod gołym niebem i rdzewiały. Teraz jest już oczywiste, że były one czymś w rodzaju powojennych darów, które w ogóle nie były im potrzebne do prowadzenia działań wojennych...

Prawdą jest, że nigdy nie wiedzieliśmy, do czego tak naprawdę będzie służyć to, co wysyłaliśmy do Rosji. Brak skutecznej kontroli nad programem Lend-Lease w odniesieniu do Rosjan okazał się poważnym błędem. Mniemanie, że materiały, które wysyłaliśmy do Rosji, nie będą wykorzystane do budowy rosyjskiej bomby atomowej, którą udało im się zbudować dużo wcześniej, niż sądziliśmy, było wyjątkową głupotą i naiwnością. W przeciwieństwie do Brytyjczyków, którzy zgodzili się na inspekcję swoich instalacji bez żadnego sprzeciwu i wymianę informacji, Rosjanie nigdy tego nie zrobili. Nasz Rząd był gotów dostarczyć im wszystko, o co tylko prosili i to najszybciej, jak to tylko było możliwe. I ja byłem jedną z osób, które się do tego bezpośrednio przyczyniły. Kiedy mówię „nasz rząd”, mam oczywiście na myśli Harry’ego Hopkinsa, człowieka który kierował programem Lend-Lease, oraz jego współpracowników. My, wojskowi, wiedzieliśmy, od kogo wychodzą rozkazy. Rosjanie również. „System naciskania odpowiedniego guzika” działał znakomicie i nikt inny nie znał go lepiej od pułkownika Kotikowa...

Wkrótce stało się jasne, że nie możemy dłużej zostać w Newark. Rosnący zakres naszej działalności, rozwój programu Lend-Lease, potrzeba szybszego dostarczania samolotów do Rosji – wszystko to przyspieszyło decyzję o rozpoczęciu dostaw drogą powietrzną zamiast jak dotychczas morską. Od dawna było oczywiste, że najlepsza trasa z Alaski do Rosji biegnie przez Syberię.

Początkowo Rosjanie byli niechętni otwarciu szlaku z Alaski przez Syberię. Jeszcze przed atakiem na Pearl Harbor, w czasie pierwszej wizyty Harrimana-Beaverbrooka w Moskwie w sierpniu 1941 roku, Averell Harriman zasugerował Stalinowi dostarczenie Związkowi Radzieckiemu amerykańskich samolotów z Alaski przez Syberię. Stalin sprzeciwił się wówczas tej propozycji, oświadczając, że to „zbyt niebezpieczna trasa”. Obawiał się zapewne, że w ten sposób dostaniemy się za Żelazną Kurtynę.

Podczas wizyty Mołotowa w Białym Domu Sekretarz Stanu Cordell Hull wręczył Harry’emu Hopkinsowi pismo, które zawierało dziewięć punktów dotyczących Rosjan. Pierwszy z nich brzmiał: „Ustanowienie lotniczego szlaku transportowego ze Stanów Zjednoczonych do Związku Radzieckiego przez Alaskę i Syberię”. Kiedy prezydent wspomniał o tym, Mołotow potraktował to jako radę, ale „nie wiedział wówczas, jaką podjąć decyzję”.

Generał-major John R. Deane wyraził się ironicznie w związku ze zwlekaniem Rosjan w tej sprawie:

„Przed opuszczeniem Rosji generał Arnold, który chcąc coś załatwić w Stanach Zjednoczonych uderzał zwykle ręką w biurko, wezwał mnie pewnego dnia do siebie, uderzył jak zwykle w biurko i powiedział mi, co zamierza zrobić, aby usprawnić transport powietrzny między Stanami Zjednoczonymi i Rosją. Oświadczył mi, że powinienem zabiegać o aprobatę Rosjan dla amerykańskich operacji mających na celu rozwój transportu powietrznego do Moskwy. Transport ten miałby się odbywać trzema trasami w zależności od stopnia ich ważności: pierwsza z Alaski przez Syberię, druga przez Wielką Brytanię i Sztokholm i trzecia z Teheranu do Moskwy. Zasalutowałem, mówiąc: «Tak jest» – i przez następne dwa lata starałem się wykonywać jego polecenia”.1

Tam gdzie Stany Zjednoczone nie mogły sprostać rosyjskim łapom, dzielnie dawali sobie radę Naziści. Niemieckie łodzie podwodne stacjonujące w Norwegii nieustannie atakowały nasze konwoje płynące do Murmańska. Mimo to Stalin uważał, że trasa do Murmańska była dla nas, Amerykanów, mniej niebezpieczna. Miarka się przebrała, kiedy podczas jednego konwoju stracono 21 z 34 statków. Samoloty Douglas A-20 Havoc, które szły na dno oceanu, okazały się ważniejsze dla Stalina niż ludzkie życie. Tak więc na początku zaczęliśmy latać średnimi bombowcami z Południowej Ameryki do Afryki, a następnie do Tbilisi. Lecąc nad Afryką często napotykały one po drodze burze piaskowe, które zatykały ich silniki i zamieniały je w bezużyteczny dla Rosjan złom. Nie byliśmy w stanie dostarczyć im dostatecznej ilości samolotów przewożąc je na statkach wzdłuż brzegów Afryki, a były one im potrzebne do przeprowadzenia wielkiej ofensywy, którą szykowali pod Stalingradem.

Dopiero w tej sytuacji Rosjanie zezwolili na transporty z Alaski przez Syberię. Amerykanie mieli latać samolotami do Fairbanks na Alasce i umożliwić Rosjanom korzystanie z tamtejszego lotniska. Do Rosji mieli latać wyłącznie ich piloci.

Główną sceną na terenie Stanów Zjednoczonych związaną z tym programem stało się lotnisko Gore Field w Great Falls w stanie Montana. Kilka lat przed wybuchem wojny generał Ralph Royce, który ćwiczył razem ze swoją grupą „Śnieżne Ptaki” latanie w warunkach zimowych, odkrył, że nad Great Falls, którego lotnisko położone jest na wysokości 3665 stóp (1100 m) nad poziomem morza i jednocześnie 300 stóp (90 m) nad miastem, przez ponad 300 dni w roku jest czyste niebo, które idealnie nadaje się do latania, mimo iż zimy są tam bardzo mroźne i suche.

Rzut oka na globus pokazuje, że Great Falls leży na podobnej wysokości geograficznej oraz prawie na tym samym przeciwległym południku co Moskwa. Miał to być nowy tajny „Rurociąg”. Wojsko nazywało go w skrócie ALSIB.

Script logo
Do góry