W jednym z dobrze znanych mitów bóg Re, Słońce (twórcza zasada), jest stary i zmęczony, a zrzędliwy i nieposłuszny rodzaj ludzki przestaje składać mu hołd. W rezultacie Sachmet zostaje oddelegowana przez bogów do ukarania ludzkości i przypomnienia jej, gdzie jest jej miejsce. Bogini wykonuje zadanie z radosną gwałtownością, właściwą jej lwiej naturze. W czasie dnia dokonuje masakry, a nocą powraca, aby obżerać się na zlanych krwią polach. Trwa to do momentu, w którym staje się jasne, że jeśli nie zostanie powstrzymana, to wkrótce zniszczy cały rodzaj ludzki, przy czym nie rozróżnia między tymi, którzy są nadal posłuszni bogom, a którzy godną pogardy resztą. (Tego rodzaju postawa pojawia się periodycznie w dalszych dziejach naszej historii i chyba najbardziej wyraziście została przedstawiona w trakcie oblężenia Bezier podczas krucjat przeciwko Albigensom, kiedy to generał prowadzący oblężenie tuż przed szturmem na mury zapytał papieskiego legata Arnalda-Amalrica, opata Citeaux, jak ma odróżnić w mieście prawdziwych wiernych, aby ich oszczędzić, od zasługujących na śmierć heretyków. Podobno opat odrzekł mu wówczas: „Zabij wszystkich. Bóg się między nimi rozezna”).
Otóż, bogowie w egipskim micie okazują się bardziej litościwi. Z trudnych do ustalenia powodów uznali, że ludzkość została już wystarczająco ukarana i trzeba coś zrobić, aby powstrzymać Sachmet przed całkowitą zagładą całej rasy. Sachmet zostaje przechytrzona przez mądrą Dżehuti. W czasie snu Sachmet krew na polach zostaje zastąpiona przez wino i kiedy Sachmet budzi się i udaje na pola, aby się posilić, jak było w jej zwyczaju, wino spełnia swoje zadanie. Sachmet wpada w pijackie zamroczenie, zasypia i budzi się przemieniona w dobrotliwą Hathor, dostarczycielkę kosmicznego pokarmu związaną z seksualnością, pieśnią, tańcem i cyklicznością czasu. Na tym kończy się to egipskie podanie. Ekstrapolując, można z dużą dozą prawdopodobieństwa przypuszczać, że twórcy mitu zakładają, iż po poskromieniu Sachmet ludzkość przegrupuje się i będzie dalej iść swoją niebyt wesołą drogą.
ZASTANÓWMY SIĘ NAD KALI JUGĄ
W pierwszej części tego artykułu zamieściłem krótki opis wedyjskiej/hinduistycznej doktryny dotyczącej jug głoszącej, że historia ma charakter cykliczny, przypominającej platońską doktrynę er lub wieków (złotego, srebrnego, brązowego i żelaznego lub inaczej „mrocznego”). Większość hinduskich opisów przypisuje każdemu z tych wieków bardzo długie okresy czasu, natomiast jeden stosunkowo współczesny myśliciel, Sri Yukteswar, guru wpływowego dwudziestowiecznego jogina Paramahansy Yogananda, napisał, że początkowo cykl jug miał odpowiadać cyklowi precesyjnemu (Yukteswar przydziela temu cyklowi w przybliżeniu 24 000 lat, zaś współczesna astronomia określa go na około 26 000 lat, dopuszczając jego zmienność w niewielkich granicach, z kolei Platon podaje dokładną numerologicznie liczbę lat wynosząca 25 920). Ponadto, zgodnie ze standardowymi opisami, po okresie kali jugi następuje nowy złoty wiek, co nie ma sensu – koniec zimy nie oznacza natychmiastowego pojawienia się lata.
Występująca w hinduskiej mitologii Kali, czyli Niszczycielka, jest odpowiednikiem egipskiej Sachmet i jest możliwe, że mit o Sachmet ma uzasadnione astronomiczno-astrologiczne znaczenie.
Starzejący się lub umierający bóg to częsty temat starożytnych mitów i legend i jest to sposób, w jaki w mitach sygnalizowany jest koniec jakiegoś astronomicznego cyklu (proszę porównać z tym, co Santillana i von Dechend podają w Hamlet’s Mill). Niestety, nasze standardowe spojrzenie na historię jest nie tylko błędne, ale i krótkowzroczne. Mamy dobre pojęcie o Erze Ryb (ostatnie 2000 lat), znacznie mniej wyczerpujący obraz Ery Barana, która ją poprzedza (od roku 2000 do 0 p.n.e.), a w Erze Byka (4000–2000 lat p.n.e.), z wyjątkiem Egiptu, wkraczamy już w domenę mitów i legend z niewielką ilością faktograficznych materiałów, na których można budować solidne interpretacje. Im dalej w czasie się cofamy, tym mroczniej robi się wokół nas.
Angielski pisarz Samuel Butler zauważył kiedyś: „Analogia może być myląca, ale jest najmniej myląca z tego, co posiadamy”. Tak więc analogia może być pomocna w ocenie naszego miejsca w wielkim cyklu jug.
Znamy dobrze cykl nocy i dnia, ale wyobraźmy sobie ulotne stworzenie, które żyje tylko minutę. Jeśli ta minuta upływa o północy, wówczas nasze „minutowe stworzenie” nie będzie miało najmniejszego pojęcia, czym mogłaby być ta minuta życia w południe, zwłaszcza gdyby padał deszcz.
Pójdźmy teraz krok dalej w hierarchii cykli do pór roku i wyobraźmy sobie stworzenie, które żyje jeden dzień. Jeśli jego dzień wypadnie w lutym i cały czas będzie padał deszcz (załóżmy, że zarówno stworzenie minutowe, jak i dzienne mieszkają w Walii), wówczas nie będzie miało ono pojęcia, jaki mógłby być dzień jego życia w środku czerwca, chyba że do jego czasu przetrwają legendy i mity, jednakże będą one dla niego tak niezborne z jego własnymi doświadczeniami, że najprawdopodobniej potraktuje je jako fałsz lub mity.
Przejdźmy teraz do nas samych w cyklu precesyjnym. Przyjmijmy, że nasze życie trwa 100 lat i że odpowiada to deszczowej minucie o północy lub równie deszczowemu lutowemu dniowi w Walii. Okaże się wówczas, że nie mamy żadnej możliwości zrozumienia, jak może wyglądać słoneczne 100 lat w czerwcu w kosmicznej Kalifornii, zwłaszcza że życie w tych warunkach mogłoby ponadto ulec znacznemu wydłużeniu, co podaje wiele mitów i legend. Nie ma wątpliwości, że starożytni rozumieli precesję i że traktowali ją jako coś o kluczowym znaczeniu. Być może właśnie dlatego albo ponieważ umożliwiało to im (przynajmniej w zasadzie) życie w harmonii z nakazami ich ery, jak mówią legendy.
Jeśli koncepcja jug ma jakieś uzasadnienie w rzeczywistości, to w jakim miejscu tego cyklu jesteśmy? Z pewnością nie w czerwcu w kosmicznej Kalifornii! Jeśli obejrzy się pierwszą stronę dowolnej gazety na świecie, to odniesie się wrażenie, że jest środek stycznia: wojna, terroryzm, mordy, gwałty, grabieże, przekręty, głód i zarazy – krótko mówiąc, wszechobecny chaos. Największa odnotowana w historii potęga wojskowa i gospodarcza ma jako przywódcę nie umiejącego się wysłowić, niepiśmiennego matołka pozostającego pod kontrolą korporacyjnych kanibali. Całej planecie zagraża cały wachlarz zabójczych dla środowiska ekologicznych, medycznych i wojskowych klęsk. Zinstytucjonalizowane religie, zarówno Wschodu, jak i Zachodu (z ich najlepszymi, lecz skarlałymi, bladymi odroślami ze znacznie zdrowszych wcześniejszych zasobów korzeniowych), są zdegradowane i nadal się degenerują, zaś edukacja pozostaje wszędzie pod kontrolą kleru Kościoła Postępu głoszącego swoją psychotyczną i fałszywą doktrynę braku jakiegokolwiek znaczenia, przypadku i braku nadziei.
Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że znajdujemy się w środku kali jugi i że Sachmet znowu została oddelegowana i już realizuje swoją krwawą powinność. Możliwe że to błędna interpretacja. Tak czy inaczej, kosmiczna zawieja z całą pewnością szaleje – nie ma co do tego żadnych wątpliwości. A może to już marzec cyklu i mimo iż na to nie wygląda, nadchodzi wiosna. Nasiona wiosny kiełkują już pod śniegiem. Wielu z nas, tych nie uwięzionych w pułapce beznadziejności warunków trzeciego świata, wie, że przynajmniej nie wróciliśmy do porzymskich wieków ciemnoty, które były, jak nam wiadomo, bardzo mroczne na całej planecie.
POZYTYWNA OZNAKA – WZROST OPORU PRZECIWKO KOŚCIOŁOWI POSTĘPU
Jest jeden potencjalnie dodatni istotny znak, który zazwyczaj mijamy bez rozpoznania go. Ostatnie trzy stulecia były świadkiem niezwykłego rozkwitu kreatywnej energii, której większość jest niezaprzeczalnie skierowana na destrukcję i głupstwa (nawet budząca największą odrazę telewizyjna reklama jest owocem dodatkowego wydatku kreatywnej energii i technicznej wiedzy).
Podczas gdy imbecyle upierają się przy nazywaniu tego postępem, w swojej standardowej manifestacji jest to trochę więcej niż połyskujące barbarzyństwo.
Jeśli nawet tak jest, to ten standard niekoniecznie jest nie do odwrócenia, czymś niezmiennym. Nadmiar kreatywnej energii jest czymś w zasadzie neutralnym. Świadomie i konstruktywnie ukierunkowany może doprowadzić do zmian, wszędzie i szybko. Kiedy poglądy ulegają zmianie, wszystko się zmienia. Oczywiście zmiana poglądów to zupełnie odrębna sprawa, tym niemniej może do tego dojść, jeszcze zanim będzie za późno. Gdyby tylko...
Może Sachmet na razie tylko powarkuje i pręży pazury i wbrew wszelkim przeciwnościom wciąż jest miejsce na jakiś ruch w bok.
Ot, tak sobie rozmyślam.
O autorze:
John Anthony West jest pisarzem i niezależnym egiptologiem, który prowadzi badania i pisze o starożytnym Egipcie od prawie 30 lat. Jest czołowym przedstawicielem szkoły „symbolizmu” w egiptologii, który postrzega (i demonstruje) dowody istnienia starożytnej nauki tam, gdzie współcześni akademicy widzą głównie przesądy. Praca Westa dotycząca zmiany datowania Sfinksa metodami geologicznymi (dowodzącymi, że musi mieć on co najmniej 10 000 lat) była tematem specjalnego programu NBC z roku 1993 zatytułowanego The Mystery of the Sphinx (Tajemnica Sfinksa). John A. West został uhonorowany Nagrodą Emmy za Najlepsze Badania, a sam program był jednym z czterech nominowanych do Nagrody za Najlepszy Program Dokumentalny. Jest autorem takich książek naukowych, jak Serpent in the Sky: The High Wisdom of Ancient Egypt (Wąż na niebie – głęboka mądrość starożytnego Egiptu), The Traveler’s Key to Ancient Egypt (Klucz do podróży po starożytnym Egipcie) i The Case for Astrology (Sprawa astrologii), a także licznych opowiadań, powieści, sztuk i scenariuszy filmowych. Jest też organizatorem wycieczek naukowych do świętych miejsc starożytnego Egiptu. Więcej informacji o nim można znaleźć na jego stronie internetowej zamieszczonej pod adresem www.jawest.net.
Przełożył Jerzy Florczykowski