Jest coś jeszcze, proszę pana. To coś, co Chitauli lubią robić w swoich podziemnych jaskiniach, kiedy pali się w nich jasno przez cały czas wiele ogni. Jak powiadają, ma to miejsce wtedy, gdy Chitauli zapada na chorobę i zaczyna tracić skórę. Mówi się, że jest choroba, na którą cierpią Chitauli, która sprawia, że tracą duże kawałki skóry, która odsłania surowe mięso.
Kiedy Chitauli zapada na tę chorobę, sługa Chitauli porywa młodą dziewczynę, zwykle dziewicę, i zabiera ją do podziemi. Tam dziewczyna zostaje związana, wiążą jej ręce i nogi, a następnie zawijają w złoty koc i zmuszają do leżenia obok Chitauli, chorego Chitauli, tydzień po tygodniu. Jest dobrze żywiona i opiekują się nią, ale ma związane ręce i nogi. Uwalniają ją tylko od czasu do czasu, kiedy musi sobie ulżyć. Powiadają, że kiedy chory Chitauli okazuje oznaki poprawy, wówczas dziewczyna jest wmanipulowywana w ucieczkę. Dają jej szansę ucieczki, która wcale nie jest szansą. Dziewczyna ucieka, biegnie, ale jest ścigana na długim dystansie pod ziemią przez latające stwory wykonane z metalu, które w końcu łapią ją w chwili, gdy jej strach i wyczerpanie osiąga apogeum.
Potem kładą ją na ołtarzu, zwykle surowej, płaskiej u góry skale. Następnie zostaje ona, proszę pana, w okrutny sposób złożona w ofierze, a jej krew wypija chory Chitauli, który wraca wówczas całkowicie do zdrowia. Dziewczyny nie wolno jednak złożyć w ofierze, dopóki nie jest bardzo, bardzo, bardzo mocno przestraszona i wyczerpana, ponieważ jeśli nie jest przestraszona, jej krew nie uratuje chorego Chitauli. To musi być krew bardzo przerażonej ludzkiej istoty.
Ten zwyczaj ścigania ofiary był stosowany również przez zwykłych afrykańskich kanibali. W kraju Zulusów byli kanibale, którzy zjadali ludzi, a ich potomkowie nawet dziś powiedzą temu, komu ufają, że mięso przestraszonego i zmuszonego do biegnięcia na długim dystansie człowieka, w czasie próby ucieczki, smakuje znacznie lepiej niż mięso kogoś, kto zostaje po prostu zabity.
Jakiś czas temu, tu, w Południowej Afryce, zaginęło pięć białych dziewcząt, uczennic. Te dziewczyny, każda z nich, były bardzo utalentowane, każda z nich wykazywała oznaki rozwijającej się siły ducha albo przodowała w jakimś określonym przedmiocie. Pięć takich dziewczyn zniknęło w Południowej Afryce. Sprawa była bardzo głośna, zajmowała się nią prasa i w swoim czasie biali ludzie przyszli do mnie i namówili mnie do ich odszukania.
Jeden z białych ludzi przyniósł mi któregoś dnia gumową zabawkę należącą do białego dziecka, które zaginęło. Wziąłem tę gumową zabawkę do ręki i zauważyłem, że oczy tego stworka zdawały się poruszać. Było to tak, jakby gumowa zabawka, dinozaur, miała wybuchnąć łzami. Poczułem się bardzo źle, miałem ochotę wstać i uciec. Powiedziałem temu białemu człowiekowi: „Niech pan posłucha, dziecko, które trzymało tę zabawkę, nie żyje. Czego pan chce ode mnie? To dziecko nie żyje. Czuję to”.
Biały człowiek, który był producentem telewizyjnym, wziął zabawkę, szkolne książki, sweterek i odszedł. Ta biała uczennica została rzeczywiście znaleziona martwa i pochowana w płytkim grobie obok drogi.
Potem przyszli do mnie inni ludzie z prośbą o pomoc w odszukaniu zaginionych dzieci. Czy one nie żyją? Czy żyją? Zanim mogłem cokolwiek zrobić, proszę pana, zaczął dzwonić telefon, jeszcze wtedy miałem go w domu, i ludzie o bardzo gniewnych głosach, biali ludzie, krzyczeli na mnie, mówiąc mi, żebym przestał pomagać tym ludziom. Zagrozili mi, że jeśli nie przestanę, to twarz mojej żony zostanie oblana kwasem, a moje dzieci zostaną zamordowane jedno po drugim.
No i pewnego dnia mój najmłodszy syn został brutalnie pokłuty nożem, prawie na śmierć, przez nieznanych ludzi, którzy, jak powiedzieli mi później jego koledzy, byli białymi skinami. No i, proszę pana, zaprzestałem tych poszukiwań.
Z wiarygodnych źródeł dowiedziałem się, że w Południowej Afryce co miesiąc znika prawie 1000 dzieci. Giną i już nigdy się nie odnajdują. Wielu ludzi, zwłaszcza z mediów, uważa, że jest to skutek dziecięcej prostytucji, ale nie podzielam tego poglądu. Te dzieci... gdy sprawdza się ich historie, okazuje się, że wiele z nich nie było dziećmi ulicy, proszę pana. To uczniowie, którzy wyróżniali się w swoich klasach, byli dobrzy w poszczególnych przedmiotach, albo dobrzy w sposobie myślenia.
I nie tylko to, proszę pana. W podobny sposób znikały zwykłe kobiety, w Masikeng, mniej więcej, w tym samym czasie, kiedy zniknęło tych pięć białych uczennic. Dwie czarne nauczycielki szkolne zniknęły w Masikeng razem ze swoim samochodem i nikt ich już więcej nie widział. Nie chcę jednak nużyć pana tą okropną historią. Pozwoli pan, że opowiem jeszcze jedno. Po zniknięciu tych pięciu białych uczennic policja aresztowała księdza Białego Zreformowanego Kościoła, pastora Van Rooyena. Mówiono, że to właśnie on jest odpowiedzialny za zniknięcie tych biednych uczennic i że pomagała mu w tym jego sympatia, która wybierała dziewczyny. Przed stawieniem się Van Rooyena w sądzie wydarzyło się coś bardzo dziwnego. On i jego sympatia zostali zastrzeleni w swoim małym samochodzie, małej ciężarówce z napędem na cztery koła, która zatrzymała się po ich zastrzeleniu, co się nigdy nie zdarza w przypadku jadącej ciężarówki. Później pewna biała kobieta, która znała Van Rooyena, powiedziała mi, że Van Rooyen i jego kobieta wcale nie popełnili tego przestępstwa, jak podała to gazetom policja.
Zostali zamordowani. Dlaczego? Van Rooyen został znaleziony z rewolwerową raną w prawej skroni, jednak ludzie, którzy dobrze go znali, wiedzieli, że to niemożliwe, ponieważ był leworęczny. Kto więc zamordował Van Rooyena i jego kobietę? To jedna z największych i najpaskudniejszych zagadek Południowej Afryki, która wciąż nie doczekała się wyjaśnienia.
Jest jeszcze wiele do powiedzenia na ten temat, ale nie chcę już więcej marnować pańskiego czasu.
Martin: Kiedy mówił pan o Szarakach, wspomniał pan coś o Chitauli. Opisał pan je jako gady, a teraz – proszę poprawić mnie, jeśli się mylę – opisał je pan jako wysokie, chude, wielkogłowe, wielkookie istoty?
Mutwa: Tak, proszę pana, one są wysokie i chodzą z... widzi pan, Szaraki chodzą ruchem podrygującym, jakby mieli coś nie tak z nogami. Natomiast Chitauli chodzą z wdziękiem, jak delikatnie kołyszące się na wietrze drzewa.
Są wysokie, mają duże głowy. Niektóre z nich mają wokół głowy rogi. Chciałbym tu wyrazić moje zdziwienie. Otóż w jednym z filmów z serii gwiezdnych wojen, w tym najnowszym, jest przedstawiona postać dokładnie taka, jak Chitauli, dokładnie! Ma rogi dookoła głowy. To są Chitauli wojownicy.
Królewscy Chitauli nie mają rogów, mają natomiast ciemniejszy grzebień biegnący od czoła do pleców. To pełne gracji stworzenia, jak powiadają, które zamiast małego palca mają szpon, bardzo ostry prosty szpon, który wsadzają do ludzkiego nosa aby wypić mózg człowieka w ramach jednego z rytuałów.
Martin: Czy one mają jasną skórę?
Mutwa: Nie mają różowej skóry. Mają białą skórę, taką jak papier, prawie taką jak pewne rodzaje tektury. Ich skóra jest pokryta łuskami, taka jak u gadów. Mają bardzo wysokie czoła, wystające, i sprawiają wrażenie bardzo inteligentnych.
Martin: Mówi się... słyszałem, że te stworzenia mają dużą zdolność do kontroli i kierują się zasadą „dziel i rządź”.
Mutwa: Tak, proszę pana. Napuszczają jednych ludzi na drugich. Mógłbym podać panu wiele zabawnych przykładów, posługując się niektórymi afrykańskimi językami, w jaki sposób Chitauli podzielili ludzi. One lubią... wie pan, kogo oni lubią? Religijnych fanatyków!
Martin: [Śmieje się].
Mutwa: Ci, którzy są przytłoczeni brzemieniem religii, są bardzo popularni wśród Chitauli.
Martin: Nie mogę teraz oprzeć się wrażeniu, że Chitauli dominują w Stanach Zjednoczonych ze względu na dużą liczbę podziemnych baz. W samych Stanach Zjednoczonych liczba zaginionych dzieci jest wręcz astronomiczna i nie da się jej wyjaśnić handlem białymi niewolnikami.
Mutwa: Zgadzam się z panem. Przepraszam pana, ale wydaje mi się, że to w Afryce kroi się coś podejrzanego. Proszę pozwolić mi opowiedzieć, co mi się niedawno przydarzyło. Mamy jeszcze trochę czasu. To nie zajmie dużo czasu. Może minutę albo i mniej.
Martin: Nic nie szkodzi. Proszę bardzo.
Mutwa: Kiedy zacząłem rozmawiać z Davidem Icke’iem, a było to, kiedy Icke zaczął opowiadać o mnie w Cape Town, odwiedziło mnie trzech białych, którzy utrzymywali, że są z Południowej Ameryki. Ludzie ci oświadczyli mi, że coś się stanie 9. tego miesiąca, to znaczy w dniu 9.9.1999. Powiedzieli mi, że ma do tego dojść w jeziorze Titicaca – miejscu, które odwiedziłem dwa lata wcześniej.
Martin: Bardzo szczególne miejsce.