Noc czerwonego nieba
Artykuł po raz pierwszy w języku polskim ukazał się w dwumiesięczniku Nexus w numerze 10 (2/2000)
Tytuł oryginalny: „Night of the Red Sky”, Nexus (wydanie angielskie), vol. 7, nr 1
Tom Brown jr
Copyright © 1991/2000
Istnieją ludzie zdolni do przewidywania przyszłości, lecz bardzo niewielu z nich podaje właściwy czas zaistnienia zapowiedzianych wydarzeń. „Dziadek” był Apaczem, czarownikiem i zwiadowcą, nosił imię Skradający się Wilk i wzrastał z dala od wpływów białego człowieka. Wiele jego przepowiedni nie tylko spełniło się, dokładnie tak jak je przepowiedział, ale również w zapowiedzianym czasie. Tom Brown jr przez dwadzieścia lat intensywnie uczył się u Dziadka, od chwili ich pierwszego spotkania, kiedy miał sześć lat. Skradający się Wilk był prawdziwym dziadkiem najlepszego w tamtych czasach przyjaciela Toma. Poniższy tekst stanowi wciąg z książki Toma Quest (Poszukiwanie) i mówi o przepowiedniach Dziadka dotyczących całej ludzkości.
Zastanawiając się nad przeszłością, dochodzę do wniosku, że proroctwa Dziadka miały w przeciwieństwie do całej reszty największy wpływ na moje życie. W tamtych czasach ten wpływ był jednak niewielki. Przepowiednie te napełniały mnie jedynie strachem i sprawiały, że siadałem i rozglądałem się wokoło. Dopiero kiedy zaczęły się spełniać, zacząłem odczuwać na sobie ich przemożny wpływ.
Proroctwa Dziadka spełniały się dokładniej niż jakiejkolwiek innej osoby – proroka, przywódcy religijnego lub medium – z którą miałem do czynienia, i to zarówno w skali makro, jak i mikro. Zawsze spełniały się wtedy, gdy miały się według jego przepowiedni spełnić. Nie przesadzę, jeśli powiem, że wywarły one na moje życie nieodwracalny wpływ.
Dziadek potrafił przepowiedzieć przyszłość z niesamowitą wręcz dokładnością. Nie tylko potrafił przewidzieć, co się stanie w następnym momencie, dniu, tygodniu, roku, lecz z taką samą dokładnością umiał przewidzieć, co się stanie za dziesięć albo i więcej lat. Wkrótce zacząłem dokładnie zapisywać jego przepowiednie, łącznie z innymi uwagami dotyczącymi umiejętności przetrwania, tropienia, świadomości i spraw Ducha. Uzyskałem od niego setki osobistych, drobnych przepowiedni i ponad połowa z nich już się spełniła. Niezależnie od listy tych drobnych przepowiedni miałem jeszcze listę 103 istotnych proroctw, z których do dzisiaj spełniło się już co do joty 65, i to nie tylko odnośnie czasu i miejsca, ale również co do ich dokładnego przebiegu.
Dziadek twierdził, że nie ma jednej przyszłości, że są możliwe różne jej warianty. Teraźniejszość jest czymś w rodzaju dłoni, której palce wskazują jeden z możliwych wariantów przyszłości, i jak to zawsze bywa, jeden z nich ma największe szanse zaistnienia – ten, który jest zgodny z głównym nurtem zdarzeń, które ciągną nas ze sobą. Tak więc jego proroctwa dotyczyły możliwych przyszłości, co oznacza, że zawsze pozostawiał kilka możliwości.
— Jeśli człowiek potrafi dokonać właściwego wyboru — mawiał — to z całą pewnością jest zdolny do zmiany biegu przyszłych zdarzeń. Tak więc żaden człowiek nie powinien czuć się kimś mało znaczącym, jako że do zmiany świadomości rodzaju ludzkiego poprzez Ducha, który przenika wszystko, wystarczy tylko jeden człowiek. W gruncie rzeczy każda myśl wpływa na następną, a ta na następną i tak aż do chwili, gdy ucieleśni się ona w całym Stworzeniu. Jest to ta sama myśl, ta sama siła, która zmusza całe stado ptaków do jednoczesnej zmiany kierunku, jako że całe stado ma wówczas jedną myśl.
Spośród wszystkich proroctw, jakie Dziadek wypowiedział, cztery mają nadrzędne znaczenie. Wszystkie one dotyczą destrukcji człowieka i życia na Ziemi w takiej postaci, w jakiej je dziś znamy. Dziadek podkreślił jednak, że jeszcze możemy zmienić bieg wydarzeń, mimo iż pierwsze dwie przepowiednie już się spełniły, lecz kiedy spełni się trzecie proroctwo, odwrócenie biegu zdarzeń nie będzie już możliwe.
Teraz, kiedy już dawno minął czas spełnienia drugiego proroctwa, niebezpieczeństwo i zagłada stały się bardzo realne, zaś naszym jedynym ratunkiem jest ciężka praca nad zmianą tego, co może wkrótce stać się nieodwracalne. Niepokój, jaki odczuwam – w znacznie większym stopniu niż kiedykolwiek dotąd – wynika bezpośrednio ze spełnienia się tego drugiego, wręcz niemożliwego proroctwa. To właśnie dlatego nauczam, czasami wręcz z desperacją, mając stale odczucie szybko uciekającego czasu.
Powinienem był zacząć pracować jeszcze mocniej i z takim samym zdeterminowaniem dużo wcześniej, lecz podobnie jak w przypadku całej reszty ludzi trzeba było czegoś bardzo silnego, aby mnie umotywować. Powinienem był zrozumieć, że wszystko, co przewidział, pewnego dnia się spełni, ponieważ jego osobiste, drobne przepowiednie spełniały się z dokładnością co do dnia.
Z taką dokładnością przewidział śmierć Ricka na białym koniu, to, że pewnego dnia zacznę nauczać, że będę miał syna i że zabranie go na Sosnowe Barreny na zawsze zmieni bieg mojego życia. Przewidział powstanie mojej szkoły, książki, rodzinę, a nawet błędy, które popełnię usiłując żyć w społeczności.
Mimo spełnienia tych wszystkich przepowiedni, wciąż nie mogłem uwierzyć, że jego główne proroctwo mówiące o zniszczeniu człowieka spełni się. Uderzyło mnie ono tak mocno, że w końcu zdałem sobie sprawę z konieczności pośpiechu.
Pamiętam bardzo dobrze „noc czterech proroctw”, jak zwykłem ją nazywać, kiedy Dziadek po raz pierwszy uzmysłowił nam możliwość ich spełnienia się. W tym czasie przebywaliśmy z Nim już od pięciu lat i byliśmy przyzwyczajeni do jego proroctw i ich dokładności.
Nasza zdolność rozumienia spraw świata Ducha była równie naturalna jak zdolność do przeżycia i tropienia. Niewiele z tego, co społeczeństwo zwykło nazywać „paranormalnością”, szokowało nas, ponieważ cuda były częścią naszej codzienności. Sam Dziadek był żywym cudem, zaś wiele rzeczy, które wykonywał codziennie, czasami podświadomie, większość ludzi uznałaby za cuda. Tym niemniej mimo całej naszej zmysłowości i uduchowienia, noc czterech proroctw zaszokowała nas jak nic dotąd.
Przez cały dzień wędrowaliśmy pieszo, prawie bez żadnych przerw, kierując się do miejsca, w którym mieliśmy założyć obozowisko, usytuowanego na szczycie niewielkiego wzgórza, które nazywam obecnie Wzgórzem Proroctw. Była to typowa letnia wędrówka; było gorąco, parno, a w powietrzu unosił się kurz – wzdłuż całej trasy nie było wody. Mimo to jak zwykle zatrzymywaliśmy się, aby zbadać różne miejsca leżące w bok od kierunku naszego marszu. Przygoda i eksploracja utrzymywały w nas świeżość i wigor, czyniąc zmęczenie, upał i pragnienie mało istotnymi.
W czasie drogi Dziadek wielokrotnie zatrzymywał się i uczył nas – nie była to nauka spraw fizycznych, takich jak umiejętność przetrwania czy tropienia, ale lekcje świadomości Ducha. Bardzo często dyskutował z nami o sprawach przyszłości i niemal równie często – przeszłości, odległej przeszłości.
W pewnym momencie zatrzymaliśmy się na ścieżce jeleni, którą szliśmy, po czym odbiliśmy w bok idąc za Dziadkiem przez gęste zarośla. Rosnące tam drzewa i krzaki były zupełnie inne niż w pozostałej części Sosnowych Barrenów i z miejsca rozpoznałem, że były tam kiedyś stare zabudowania, a może nawet miasto. Mimo iż budynki dawno już zbutwiały, roślinność i drzewa wciąż wskazywały miejsce, w którym gościła kiedyś cywilizacja. Przeszliśmy kilka bardzo gęsto zarośniętych stanowisk i w końcu znaleźliśmy się w zagajniku bardzo wysokich, starych sykomor. Na ich gałęziach i pniach wiły się olbrzymie winorośle, które przywodziły na myśl dżunglę. Całe to otoczenie rzeczywiście sprawiało wrażenie dżungli – bardzo odbiegało od sosen, dębów i czarnych jagód, typowych dla Sosnowych Barrenów. Kiedy usiedliśmy, ogarnęło mnie uczucie głębokiej, duchowej świadomości i właśnie wtedy dostrzegłem nagrobki.
Był to bardzo stary i prawdopodobnie zupełnie zapomniany cmentarz, możliwe że należał do miasta, które kiedyś tam się znajdowało. Kamienie były stare – niektóre leżały na ziemi, inne stały, lecz żaden nie znajdował się w pozycji pionowej. Rośliny i krzewy porosły wiele z nich i z trudnością mogłem rozróżnić znajdujące się na nich inskrypcje. Erozja atmosferyczna zatarła wiele nazwisk i dat czyniąc je ledwie czytelnymi.