Podobne jamy – też bez obwałowań i w głębi odchodzące w bok – utworzyły się nieoczekiwanie 24 października 1989 roku na polach Chworostiańskiego Rejonu w Obwodzie Kujbyszewskim. Pisała o tym Komsomolska Prawda 6 grudnia tego samego roku. Zatem wychodzi na to, że nie jestem sam.

I bardzo prawdopodobne, że „wynalazłem rower”... No cóż, górna część mojego aparatu jest w rzeczy samej „rowerowa” – prawa rękojeść do ruchu horyzontalno-postępowego, co osiąga się poprzez ogólne nachylenie obydwu grup „pokryw skrzydeł”-żaluzji, również za pomocą linki. Rozwijać prędkości ponad 25 kilometrów na minutę nie ośmielam się, wolę lecieć z dziesięć razy wolniej.

...Nie wiem, czy przekonałem cię, Czytelniku, że coś podobnego w bardzo niedługim czasie będzie dostępne praktycznie wszystkim, natomiast Żywa Przyroda, bez której ludzkość żyć nie może, nie będzie dostępna nikomu z powodu jej całkowitego wyniszczenia?

Ale nie chciałbym wyjść wobec Czytelników na kompletnego skąpca. Dlatego ofiarowuję badaczom inny Patent Przyrody, także związany z Ruchem i Grawitacją. Fizycy twierdzą, że stworzenie bezoporowego pędnika jest niemożliwe. Innymi słowy, aparat całkowicie odizolowany od otoczenia, nie poleci i nie pojedzie – ani samochód bez zewnętrznych kół, ani samolot ze śmigłem i silnikiem „w osłonie”, ani rakieta z „zatkanymi” dyszami.

Wyjątek stanowi jedynie baron Münchhausen, który pewnego razu wpadł na pomysł, by wyciągnąć siebie samego z bagna za włosy...

Rzecz wydarzyła się w roku 1981 pod Nowosybirskiem, kiedy badaliśmy entomofaunę lucerny – zapylające ją owady i szkodniki. Idąc po polu, energicznymi ruchami „omiatałem” siatką na owady lucernę, a następnie wrzucałem jej zawartość – owady, liście, kwiaty strącone obręczą – do ciemnego pudełka, do którego przystawiałem słoik do zatruwania owadów. Taki okrutny jest sposób badania składu gatunkowego owadów na polach i jak dotąd nie wymyślono innego. Niestety, taka była moja praca, za którą otrzymywałem pensję w Instytucie Gleboznawstwa i Chemizacji Rolnictwa.

Właśnie chciałem zatrzasnąć pokrywkę słoika i wrzucić tam watę nasączoną eterem, gdy nagle, ni stąd, ni zowąd, wyskoczył... mały jasny kokon. Był owalny, z wyglądu dosyć spoisty, nie przepuszczający światła. Najwyraźniej któryś z uwięzionych owadów przypadkowo wepchnął go do słoika – przecież kokon nie może sam skakać!

Ale kokon rozwiał moje wątpliwości. Skoczył jeszcze raz, uderzył o szklaną ściankę i upadł na dno...

Wypadło pożegnać się z plonem połowu – przestraszone owady z wyraźną radością rzuciły się na wolność, ja zaś odizolowałem dziwny kokon i schowałem go do oddzielnej probówki. W domu obejrzałem go w dwuocznym mikroskopie – nic szczególnego, kokon jak kokon, długi na trzy milimetry i szeroki na nieco ponad milimetr. W dotyku jego ścianki były mocne, tak jak powinny być.

Kokon energicznie skakał, gdy oświetlało lub ogrzewało (?) go słońce; w cieniu uspokajał się. Jego skoki sięgały trzydziestu milimetrów długości i, co jeszcze wspanialsze, pięćdziesięciu milimetrów wysokości!

Zauważyłem, że kokon leciał płynnie prawie nie obracając się. Przydałaby się tu superszybka kamera filmowa. Niewątpliwie ruch mechaniczny przekazywała kokonowi od wewnątrz larwa lub poczwarka owada. Ale jak to się działo, nie sposób było zobaczyć.

...Uprzedzając fakty, powiem, że z kokonu wydostał się gąsienicznik z rodziny Ichneumonidae należący do gatunku Batiplectes anurus, pożyteczny dlatego, że jego larwy pasożytują na szkodniku lucerny ryjkowcu ziołomirku (Phytonomus). „Latający” kokon musiał w końcu wpaść do chłodnej kryjówki – w szczelinę ziemi. Do mojej siatki trafił zapewne w trakcie swojej dziwnej podróży, a mianowicie w momencie skoku.

Wszystko to bardzo przypominało poltergeist – nieraz opisywane w prasie niewytłumaczalne „skoki” przedmiotów codziennego użytku.

Kładłem kokon na szkle i uważnie patrzyłem od dołu – może larwa przed skokiem jakoś wciąga spód kokonu, a potem szybko go wypuszcza? Nic podobnego – żadnych wklęsłości. Kokon sprawnie i wysoko podskakiwał, jakkolwiek bym go nie przetaczał. Jeszcze bardziej niezwykłe było to, że z poziomego i śliskiego szkła wzlatywał nie pionowo, lecz z przechyłem! Zmierzyłem trajektorię – odległość wynosiła do 35, a wysokość prawie 50 milimetrów, czyli kokon wzlatywał na wysokość trzydziestokrotnie przewyższającą jego grubość!

A co będzie, jeśli pozbawi się tę „latającą kapsułę” oparcia, jeśli nie będzie na niczym leżała? Ale jak to zrobić? Ano należy położyć ją na warstwie miękkiej waty!

Tak też i zrobiłem. Delikatnie wyskubałem kawałeczek watki, aż wyszedł obłoczek o łagodnych mglistych obrzeżach. Ostrożnie położyłem kokon na „obłoczku”, wystawiłem go na słońce i niecierpliwie czekałem. Wiedziałem, że uderzenie skierowane w dolną ściankę kokonu przez jego mieszkańca, zmuszające ją, by odskoczyła od punktu oparcia, teraz nie zadziała, że zostanie stłumione przez cieniutkie sprężynujące włókienka bawełny i teoretycznie kokon prawie się nie poruszy.

A jednak nie. Nagle mój kokonik zerwał się z miejsca i żwawo wzleciał z watki, która nawet nie drgnęła, „tak jak należy” – do góry i w bok. Mierzę długość skoku – czterdzieści dwa milimetry, czyli norma. Owad zapewne wykonywał skok lub uderzenie nie w  dolną, ale w górną część kokonu. W każdym razie czynił tam coś, co wprowadzało kapsułę w ruch.

Mówiąc szczerze, dopiero teraz jestem zaniepokojony. Wtedy, w osiemdziesiątym pierwszym, niczego nadprzyrodzonego w skokach mojego kokonu nie zauważyłem, ponieważ nie wiedziałem, że zgodnie z fizyką bezoporowe pędniki nie istnieją i istnieć nie mogą. Inaczej rozmnożyłbym setkę lub dwie tych gąsieniczników – na szczęście nie należały do rzadko spotykanych – i wszystko dokładnie bym zbadał.

A teraz puścimy nieco wodze fantazji. Przypuśćmy, że Batiplectes zapragnąłby, powiedzmy, całkiem odlecieć z Ziemi. Dorosłemu, skrzydlatemu osobnikowi to by się nie udało z powodu „pułapu” – nasza atmosfera u góry jest rozrzedzona i do latania na skrzydłach się nie nadaje. Co innego larwa w kokonie. Uniósłszy swoją kapsułę w skoku na pięć centymetrów, mogłaby będąc w górnym punkcie unieść ją w ten sam sposób jeszcze wyżej i jeszcze wyżej, a jeśli kokon byłby hermetycznie zamknięty – mam tu na myśli zapas powietrza do oddychania dla pilota – to co przeszkodziłoby wyjść takiemu urządzeniu poza granice atmosfery i kontynuować zwiększanie prędkości?

Otóż nic!

Oto, na czym polega kusząca, niewiarygodna wartość bezoporowych pędników, co do których ogłoszono, że są, niestety, nieziszczalną fantazją.

Także nie-fizykowi trudno wyobrazić sobie, co takiego wyprawia ta drobniutka larwa, jeśli jej kokon wzlatuje na wysokość pięciu centymetrów?

Coś takiego jest po prostu niemożliwe, a mimo to kokon podskakuje...

Fizycy mówią: „to jest poza granicami nauki”, ponieważ „jest sprzeczne z prawami przyrody”. Sęk w tym, że Batiplectes anurus o tym nie wie... Zakazu fizyków nie znali także doświadczeni wybitni biolodzy, którzy umieścili rzetelną informację o tym na 26  stronicy akademickiego Klucza do oznaczania owadów europejskiej części ZSRR (tom III, część 3): „Kokon podskakuje w wyniku gwałtownych ruchów larwy wewnątrz niego”.

Jednym słowem, daję właśnie Czytelnikom działający i sprawdzony (!) model niezawodnego bezoporowego pędnika. A więc zakładajcie hodowle gąsieniczników tego gatunku, wynajdujcie, konstruujcie, majsterkujcie i szczęśliwej drogi!

Ale spieszcie się! Szkodnikowi lucerny – ryjkowcowi Phytonomus – wypowiedziano powszechną wojnę chemiczną, którą Mądra Ludzkość może wygrać. Oby nie zapłaciła zbyt wysokiej ceny, gdy wraz z wyginięciem żuka Phytonomus variabilis fauna naszej planety straci również gąsienicznika Batiplectes anurus, który pasożytuje tylko na tym gatunku ryjkowców – bez nich nie może w ogóle żyć.

A co się tyczy propozycji związanych z biologicznymi metodami walki ze szkodnikami syberyjskich pól – z wykorzystaniem takich właśnie gąsieniczników i innych entomofagów – zarządcy krajowego rolnictwa oraz Rosyjskiej Akademii Rolniczej całkowicie je odrzucają. Zmagam się z tym już dwadzieścia lat, a sukcesów mam tyle co Don Kichot walczący z wiatrakami... Ale można zrozumieć również Najwyższe Władze – nie można przecież zatrzymać kosztownych kombinatów chemicznych! A co ich tam, Agrariuszy, może obchodzić jakiś bezoporowy pędnik, z powodu którego nie wolno opryskiwać trucizną lucerny?

Spieszcie się biolodzy, inżynierowie, fizycy, albowiem jeśli zwycięży Chemia, na zawsze opuści ludzi i ta Tajemnica, i oczywiście cały łańcuszek związanych z nią innych Tajemnic. A ludzie sami, bez owadów, tego nie wynajdą.

Proszę mi, entomologowi z 60-letnim polowym stażem, wierzyć.

...Na końcu mojej pierwszej książki Milion zagadek, która ukazała się w Nowosybirsku w roku 1968, jest rysunek, do którego ponownie się odwołuję. Oto nad Miasteczkiem Akademickim leci człowiek przy pomocy aparatu, którego podstawę stanowią ogromne owadzie skrzydła. Wtedy marzyłem, fantazjowałem – ot, gdyby tak wynaleźć taki aparat! To marzenie, co może wydać się dziwne, spełniło się, i to właśnie dzięki przyjaźni z owadami, ale nie poprzez ślepe kopiowanie najbardziej zauważalnych podzespołów i detali tychże skrzydeł, co wywołuje teraz na mojej twarzy uśmiech, lecz poprzez wnikliwe badanie żywej Przyrody. Jednak bez moich skrzydlatych sześcionogich przyjaciół nic by mi się nie udało i prawdopodobnie nie uda się innym.

Chrońcie ten Świat, najstarszy i zadziwiający Świat Owadów, nieskończoną i unikalną skarbnicę Tajemnic Wszechświata!

Chrońcie go! Bardzo wszystkich o to proszę.

 

Przełożył Waldemar Gajewski

 

Script logo
Do góry