To jest dosłownie światło życia. To ta część naszego ciała, która jest w nim cały czas i której naukowcy nie mogli wykryć, ponieważ nie dawała się zmierzyć przyrządami, które posiadali. Nazywali ją węglem, ponieważ nie posiada ona widma emisyjnego ani absorpcyjnego i w związku z tym zakładali, że to węgiel, podczas gdy naprawdę to wcale nie węgiel. Jest jedenaście pierwiastków, które mogłyby tym być, ale w naszych ciałach znajduje się głównie rod i iryd. I to właśnie one łączą się rezonansowo i dosłownie podtrzymują nieprzerwanie nić życia w naszym ciele. Zaś wokół naszego ciała znajduje się niespolaryzowane pole magnetyczne zwane również polem Meissnera lub aurą.
Właśnie one są atomami duszy naszego ciała. Atomami znajdującymi się w harmonii rezonansowej z energią próżni. Zaś energia próżni stanowi kolejny wymiar, w którym nie istnieje czas. Wszystko, co kiedykolwiek istniało i co będzie istnieć, jest odnotowane właśnie tam, w próżni. I powiadam wam, przyjaciele, że kiedy spotkacie się z Bogiem, to spotkacie go w próżni. Stamtąd wzięła się materia, stamtąd ona pochodzi i tam wszystko jest odnotowywane. I wasz związek z nią dokonuje się za pośrednictwem tych rezonujących oscylatorów znajdujących się w stanie kwantowego rezonansu z jej energią. To jest właśnie to, co przenosi światłość życia ze świata kwantów do makroskopowego ciała, które nazywacie swoją fizyczną formą.
Atomy te w stanie makro i po wysuszeniu wyglądają jak biały proszek. Jeśli jednak przyjrzymy się im pod mikroskopem, to okaże się, że wyglądają jak szkło. Można podgrzać ten biały proszek do temperatury 1160 stopni w warunkach próżni i przekształci się on w szkło bardzo podobne do tego, jakie mamy w oknach. Jest to inna forma istnienia tego pierwiastka.
Każdy z tych atomów rezonuje z energią próżni. Nie można pojedynczego atomu okiełznać. Tej maszyny pracującej na zasadzie perpetuum mobile nie można ograniczyć i kazać jej pracować dla nas. Kiedy jeden atom rezonuje w dwóch wymiarach, wytwarza falę kwantową, która się z niego wydobywa. Następny atom zagnieżdża się w niej i przekazuje ją dalej.
Atomy znajdują się zbyt daleko od siebie, aby wywoływać jakieś reakcje chemiczne, lecz jednocześnie znajdują się dostatecznie blisko, aby rezonować w doskonałej harmonii. Energia dosłownie przelewa się nieustannie wokół atomu. Czy zastanawiali się kiedykolwiek państwo, dlaczego atom nigdy się nie wyczerpuje? Jest tak dlatego, że cały czas nurza się w energii punktu zerowego. Mamy więc wszystkie atomy pozostające w rezonansowej harmonii ze sobą i każdy z nich nurza się w energii punktu zerowego. Mamy więc ich nieskończoną liczbę i wszystkie robią to samo. Mamy więc machinę ruchu wykonywanego w nieskończoność. Mamy coś, co porusza się w nieskończoność na paliwie energii punktu zerowego. Można by zbudować pierścień z tego materiału i pierścień ten płynąłby i reagował na ziemskie pole magnetyczne.
Czy wiecie państwo, że jednoelementowy nadprzewodnik, nadprzewodnik pierwszego rodzaju, będzie reagował z polem magnetycznym o mocy dwa razy dziesięć do minus piętnastej erga (2 × 10-15 ergów)? A czy wiecie, że pole o natężeniu jednego gausa ma moc dziesięć do osiemnastej ergów (1018 ergów)?6
Ziemskie pole magnetyczne oddziałujące na igłę kompasu ma moc około 0,5 gausa? Zatem jeden erg energii stanowi miarę natężenia pola magnetycznego wokół jednego elektronu, zaś nadprzewodnik reaguje na pole magnetyczne o wielkości dwa razy dziesięć do minus piętnastej erga?
Mój Boże. Kiedy myślimy, on to rejestruje. Kiedy pracujemy z tym materiałem, nasze myśli są w nim rejestrowane.
Pewnie niektóre z pań wezmą mi za złe, kiedy powiem, że doszliśmy do wniosku, że są to pierwiastki żeńskie. Ponieważ powiedzieliśmy sobie: „Wiecie co, podenerwujmy te pierwiastki. Pokonamy je. Dostarczając im energii sprawimy, że będą robiły to, na co mamy ochotę?”
Kupiliśmy piec łukowy, wzięliśmy około trzydziestu gramów naszego białego proszku i włożyliśmy go do niego. Piec ma odizolowany tygiel, nasz miał miedziany tygiel w wannie wodnej pozwalającej utrzymywać go w niskiej temperaturze. Tygiel przykrywa się pokrywką. W tyglu zanurzony jest wolframowy pręt i między nim i tyglem przepływa prąd wytwarzający łuk elektryczny.
Siedzi się przy tym tyglu i przy włączonym łuku miesza się elektrodą wolframową do czasu, aż wszystko się stopi. Tak więc odpompowaliśmy z wnętrza pieca powietrze, wypełniliśmy tygiel helem, aby uzyskać plazmę gazową, i włączyliśmy łuk. Łuk zabzyczał i wyłączył się. Kiedy otworzyliśmy piec, okazało się, że wolframowa elektroda zniknęła. Elektroda ta jest mniej więcej wielkości mojego kciuka. Wolfram to materiał, z którego produkuje się włókna do żarówek. Ludzie, którzy zbudowali piec, twierdzili, że możemy używać go od 35 do 40 razy bez potrzeby wymiany elektrody. Mogliśmy palić go przez wiele, wiele minut. My natomiast nie zdążyliśmy używać go dłużej niż przez sekundę. Wysłaliśmy więc reklamację do producenta i w odpowiedzi otrzymaliśmy nową elektrodę, założyliśmy ją, wypompowaliśmy powietrze, wpompowaliśmy szlachetny gaz, włączyliśmy łuk, bzyknęło i łuk się wyłączył. Otworzyliśmy i znowu okazało się, że wolframowa elektroda przekształciła się w proszek.
Kiedy poddaliśmy go analizie, stwierdziliśmy, że to nie jest ten sam pierwiastek, co przedtem. Ustaliliśmy również, że nastąpił około tysiąckrotny wzrost ciepła i nie było to ciepło pochodzące z reakcji chemicznych, ale z reakcji jądrowych. Zauważyliśmy również, że wszystkie przewody w laboratorium zaczynają rozpadać się na kawałki. Można było podejść do miedzianego przewodu, ruszyć go i rozsypywał się w proszek.
W szkle laboratoryjnej zlewki znajdującej się w pobliżu pieca pojawiły się pęcherzyki powietrza i kiedy dotykaliśmy ich, rozlatywały się na kawałki. Wszystkie te zniszczenia spowodowane były radiacją. Nie da się tego inaczej wyjaśnić. Jutro pokażę państwu ekspertyzę laboratorium Berkeley-Brookhaven, które ustaliło, że były to fotony o energii 25 000 elektronowoltów. Kiedy tym wysokospinowym atomom dostarczy się za dużo energii, emitują promieniowanie typu gamma. Tak jak w przypadku wszystkiego, co żeńskie, kiedy się mu powie, że zostanie zmuszone do czegoś, nie osiągnie się nic, ale jeśli da się mu to, czego chce, to otrzyma się to, co się chce samemu. Tak więc należy te pierwiastki hołubić, a nie z nimi walczyć. Są one żywe. To, co należy zrobić, to dać im właściwe środowisko chemiczne, którego potrzebują, współpracować z nimi, dać im to, czego chcą, a wrócą do stanu niskospinowego i wtedy można je przekształcić w metale lub używać w postaci wysokospinowej.
Wszystko układało się jak należy, dopóki mój wuj nie pokazał mi w roku 1991 książki Secrets of Alchemists (Sekrety alchemików). Stwierdziłem, że nie interesuje mnie to, że nie mam ochoty czytać na temat alchemii, o czasach kiedy kościół włączał się w te sprawy. Uważałem, że wszystko na ten temat było przesadzone. Mówiłem, że nie jestem tym zainteresowany. Chcę zajmować się fizyką i chemią. Jednak mój wuj nie dawał za wygraną:
— Dave, ależ tam jest mowa o białym proszku złota — powiedział.
— Czyżby? — rzuciłem w odpowiedzi. I w ten sposób zainteresowałem się alchemią. Okazało się, że kamień filozoficzny, źródło światłości życia, był białym proszkiem złota.
I zadałem sobie pytanie: „Czy to możliwe, aby ten biały proszek, który mam, był białym proszkiem złota, o którym oni mówią? Czy też istnieją dwa różne białe proszki złota?” Opisy mówią, że jest to źródło, esencja życia, że przenosi on światło życia. To już zostało udowodnione. To jest nadprzewodnik i przenosi światło znajdujące się w naszym ciele. Alchemicy twierdzili, że poprawia komórki ciała.
Otóż mogę jutro państwu pokazać wyniki badań przeprowadzonych przez Bristol-Myers-Squibb, z których wynika, że ten materiał wchodzi w reakcje z DNA, że je koryguje. Wszelkie rakowe deformacje, popromienne deformacje, wszystko to jest korygowane przez te pierwiastki. Nie wchodzą w chemiczne reakcje z DNA, a jedynie je korygują.
Bardzo mnie to zaintrygowało. Co by się stało, gdybyśmy podali tę substancję ludziom? Nie jest to wiązanie typu metal-metal, więc nie ma właściwości metali ciężkich. Aby to sprawdzić, poszukaliśmy biorcy. Był nim pies, któremu daliśmy tę substancję. Był chory na gorączkę odkleszczową, gorączkę dolinną i miał duży wrzód, tu [pokazuje], po tej stronie. W związku z kombinacją tych trzech chorób żaden weterynarz nie mógł znaleźć leku na jego dolegliwości. W pewnym momencie poddano się i przestano go leczyć. Zaczęliśmy aplikować mu zastrzyki w ilości 1 miligrama białego proszku na 1 centymetr sześcienny roztworu. Jeden zastrzyk w okolice wrzodu i drugi dożylnie. Po półtorej tygodnia, zarówno gorączka odkleszczowa, jak i dolinna zniknęły, zaś wrzód skurczył się i zapadł. Przestaliśmy więc robić mu zastrzyki. Po tygodniu nastąpił nawrót choroby, więc wznowiliśmy iniekcje i choroba znowu się cofnęła, ale tym razem kontynuowaliśmy iniekcje przez kolejny tydzień i choroba już nie wróciła. Pies czuł się wspaniale.
Wówczas lekarz, z którym współpracowaliśmy, powiedział:
— Wiecie, to naprawdę wspaniała rzecz. Mam pomocnika, który pracuje w moim gabinecie i którego od śmierci dzielą dosłownie dni, umiera na AIDS. W tej chwili odżywiany jest już tylko dożylnie. Nie może już mówić, nie potrafi sam się ubrać, umiera. Wiecie, chciałbym podawać mu w niewielkich ilościach tę substancję i zobaczyć, jaki będzie efekt.