Darwinizm – upadająca teoria

Artykuł po raz pierwszy w języku polskim ukazał się w dwumiesięczniku Nexus w numerze 28 (2/2003)
Tytuł oryginalny: „Darwinism: A Crumbling Theory”, Nexus (wydanie angielskie), vol. 10, nr 1

Lloyd Pye

część 1

część 2

Od momentu opublikowania w połowie roku 2002 mojego pierwszego artykułu napisanego dla Nexusa [„Kreacja poprzez interwencję z zewnątrz”, wydanie polskie: nr 25 (5/2002); wydanie oryginalne: vol. 9, nr 4 (czerwiec-lipiec 2002)] zasypano mnie listami z całego świata, głównie za pośrednictwem poczty elektronicznej (około 200 listów), z których wiele zawierało mile widziane wyrazy uznania, a inne prośby o dalsze wyjaśnienia i głębszy wgląd w omówione przeze mnie sprawy lub poruszenie tych zagadnień, które zostały pominięte.

Prawie wszyscy są zainteresowani darwinizmem, kreacjonizmem, koncepcją inteligentnego planu, a także najnowszym dzieckiem tej rodziny – interwencjonizmem. Ponieważ jesteśmy ograniczeni miejscem, ten artykuł musi być dwuczęściowy. W niniejszej, pierwszej części, dokonuję przeglądu podstawowych znanych faktów odnoszących się do pochodzenia życia na Ziemi, natomiast w drugiej przedstawię to, co rzeczywiście wiemy i co można założyć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że jest prawdą na temat pochodzenia ludzkości.

Zacznijmy od uświadomienia sobie, że Karol Darwin stał na bardzo śliskim gruncie, kiedy usiłował wyjaśnić, w jaki sposób coś tak biologicznie i biochemiczne złożonego jak nawet najprostsze formy życia mogło spontanicznie zorganizować się z organicznych molekuł i luźno rozsianych w ziemskim środowisku związków. Właśnie z powodu tej części teorii Darwina, która zawsze była w rażącym stopniu wypełniona argumentami o charakterze fasadowym, współcześni darwiniści otrzymują cięgi ze wszystkich stron, w tym od ludzi takich jak ja, co sprawia, że ich gmach „autorytetu”, w którym kryją się od 140 lat, chwieje się w posadach.

Proszę sobie wyobrazić, że w średniowieczną warownię walą ogromne kamienie wyrzucane przez prymitywne, lecz, suma summarum, skuteczne katapulty. Darwinizm i wszystko, co jest uznawane za charakterystyczne dla tego kierunku, to znaczy naturalny dobór i selekcja, ewolucja, przetrwanie jednostek najsilniejszych, zachowanie równowagi etc., jest właśnie tym zamkiem, na którego blankach usadowili się nie zamierzający ich opuszczać darwiniści, mimo iż ciskane w nich kamienie dokonują dzieła zniszczenia. Zwolennicy inteligentnego planu ciskają głazy czyniące największe wyłomy w murach, kreacjoniści1 używają w porównaniu do nich proc, zaś stosunkowo nieliczna grupa ludzi takich jak ja, interwencjonistów, strzela do nich od czasu do czasu z łuku dobrze mierzonymi strzałami, nie przejmując się tym, że jak na razie nikt nie zwraca na nich zbytniej uwagi.

Proszę jednak pamiętać o pouczającym przykładzie Achillesa, którego powaliła jedna dobrze mierzona strzała. Darwiniści też mają pięty.

 

ŻYCIE LUB COŚ W TYM RODZAJU

W czasach Darwina nic nie wiedziano o życiu na poziomie komórkowym. Protoplazma była najmniejszą jednostką, jaką wówczas znano. Mimo to darwinowska teoria doboru naturalnego głosi, że całe życie – każda żyjąca znana wówczas jednostka lub ta, która zostanie w przyszłości odkryta, musi od momentu narodzin aż do śmierci funkcjonować w myśl praw natury, które można określić i zdefiniować. Dotyczy to oczywiście również początków życia. Darwin sugerował, że życie mogło wyłonić się stopniowo w wyniku łączenia się błąkających się w „ciepłym stawie” cząsteczek, gdy planeta nasza oziębiła się do tego stopnia, że takie połączenie stało się możliwe. Później zdano sobie sprawę, że nic nie mogło się wyłonić stopniowo lub w jakikolwiek inny sposób ze środowiska o charakterze statycznym i uzupełniono tę teorię o czynnik katalityczny w postaci błyskawic.

Naukowcy przez całe wieki aż do chwili obecnej musieli dzielić swoje życie z „Bogiem” kreacjonistów, który pilnie obserwował wszelkie ich poczynania, pomyłki, błędne osądy i osobiste potknięcia. Kiedy natykali się na coś, czego nie dało się racjonalnie wyjaśnić, jedyną alternatywą była wola Boga („Bóg tak chciał”), co było dla nich z kolei nie do przyjęcia. Naciskani przez kreacjonistów nieustannie muszą wyjaśniać wszystko w kategoriach praw „natury”, bez względu na absurdalność proponowanego wyjaśnienia. Stąd też wzięła się konieczność wprowadzenia elementu pioruna uderzającego w niezliczone, przypadkowo rozsiane w „ciepłym stawie” molekuły, które w jakiś sposób przeobrażają się w pierwsze żywe stworzenia. Tak więc sprzęgamy razem „naturalne” siły biologii, chemii i elektromagnetyzmu i – voilà! – mamy bliskie cudowi wydarzenie.

Jest oczywiste, że żaden z darwinistów nie akceptuje takich terminów, jak „magia” lub „cud”, które są równoznaczne z podporządkowaniem się zasadzie kreacjonistów głoszącej, że „Bóg tak chciał”. Jednakże w najskrytszym zakamarku swojego umysłu nawet najbardziej zawzięty darwinista musi podejrzewać, że teoria „ciepłego stawu” jest absurdem.

Wraz ze wzrostem wiedzy w zakresie nie mieszczącej się w głowie złożoności struktur komórkowych stawało się to coraz bardziej oczywiste. Wciąż aktualna jest tu analogia Freda Hoyle’a2, który stwierdził, że „jest to równie prawdopodobne, jak to, że tornado po przejściu przez wysypisko śmieci złoży ze znajdujących się na nim części odrzutowiec”.

Niestety, teoria „ciepłego stawu” stała się przeciwwagą wobec twierdzenia „Bóg tak chciał” i nawet kiedy darwiniści zdali sprawę, że jest ona fałszywa, wciąż uparcie się jej trzymali, głosili i nauczali. W wielu krajach świata, w tym w USA, naucza się jej do dziś.

 

ZBYT GORĄCE, ABY MOŻNA BYŁO UTRZYMAĆ

Kolejnym ciosem, który wstrząsnął darwinizmem, było odkrycie w pewnych miejscach na Ziemi pozostałości tego, co stanowiło pierwotną skorupę Ziemi. Te najstarsze płyty skalne noszą nazwę kratogenów i historia ich przetrwania przez cztery miliardy lat jest cudem samym w sobie. Ale to, co jest w nich najdziwniejsze, to to, że zawierają one w sobie skamieniałe „prymitywne” bakterie! Tak, tak, bakterie zachowane w skalnym bloku liczącym sobie 4 miliardy lat. Jeśli nie są one prymitywne, to co jest? To odkrycie stanowi dla darwinistów kłopotliwy i trudny do zgryzienia orzech.

Jeśli Ziemia zaczęła formować się z pierwotnej chmury gazowo-pyłowej układu słonecznego około 4,5miliarda lat temu, o czym już wówczas dość dobrze wiedziano, to 4 miliardy lat temu protoplaneta wciąż jeszcze była kulą przelewającej się, ciekłej magmy. Żadne ciepłe stawy nie pojawiły się na Ziemi przez następny miliard, a nawet jeszcze więcej, lat. Jak więc pogodzić istniejącą rzeczywistość z wymysłem w postaci ciepłych stawów?

Ponieważ nie było sposobu pogodzenia tego faktu z teorią darwinizmu, po prostu zignorowano go, niemniej specjaliści musieli go uwzględniać w swojej codziennej pracy. Wszyscy darwiniści przyjęli postawę przysłowiowych trzech małp: „nie widzieć zła, nie głosić zła, nie słuchać zła”. Mówienie, że „zataili” nowe, destrukcyjne dla ich teorii dane nie jest prawdą, prawdą natomiast jest to, że ten fakt nigdy nie był nagłaśniany w środkach masowego przekazu.

Zwyczajowym sposobem postępowania darwinistów z wszelkimi wyzwaniami, jakie stawały przed ich ukochaną teorią, stała się zasada: jeśli nie da się czegoś pokonać, należy o tym nie mówić bądź też mówić o tym tak niewiele, jak to tylko możliwe. Jeśli już muszą mówić na ten temat, zawsze starają się „zabić posłańca” poprzez podanie w wątpliwość jego wiarygodności. Jeśli krytykowi darwinizmu brak jest tytułów akademickich równych ich tytułom, zostaje odrzucony jak spękany garnek, jeśli jednak ma autorytet naukowy równy ich kwalifikacjom, nadaje się mu miano „podejrzanego kreacjonisty” i odrzuca. Żaden z naukowców nie może otwarcie i bezkompromisowo wypowiadać się przeciwko dogmatom darwinizmu nie płacąc za to wysokiej ceny. Z tego właśnie powodu i w ten sposób ludzie uczciwi mogą być „utrzymywani w szeregu” i można im zamknąć usta, aby nie wypaczali ordynarnie prawdy.

Gdyby ten system bezlitosnej cenzury nie został wdrożony, wówczas kolejne potknięcie się darwinistów spowodowałoby ogłoszenie na całym świecie wiadomości o ostatecznym upadku śmiesznego poglądu głoszącego, że życie mogło powstać w sposób „naturalny”. Nie mogliby być nawet pewni tego, czy to stało się na Ziemi.

 

DWA ZA CENĘ JEDNEGO

Imponujący gmach darwinistycznego dogmatu o „początkach życia” legł u podstaw niewzruszonej zasady: może być jedynie jedna pierwocina całego życia. Kiedy przypadkowy piorun uderzył w idealnie uformowany ciepły staw, stworzył tylko jedną jednostkę, nie była to jednak zwykła jednostka. Wraz z nią pojawiła się umiejętność pobierania pożywienia z otoczenia, przetwarzania go w energię, wydalania odpadów powstających w wyniku zużywania tej energii i – niemal mimochodem – reprodukowania się ad infinitum aż do momentu gdy po milionach kolejnych generacji jeden z jej potomków siedzi tu oto i czyta te słowa. Nie ma w tym ani krzty elementu nadprzyrodzonego – jedynie nieprawdopodobny wprost szczęśliwy traf.

Tak brzmiała ewangelia darwinistów – głoszona i respektowana – dopóki nie znaleziono w kratogenach skamieniałych bakterii. To odkrycie było niepokojące, ale niezabójcze dla teorii darwinistycznej. Musieli przyznać, oczywiście tylko we własnym gronie, że pierwsze formy życia nie wykształciły się w ciepłym stawie, lecz jakimś sposobem pojawiły się razem, ponieważ bardzo stare skamieliny są usiane jednokomórkowymi bakteriami nie posiadającymi jądra komórkowego (prokarionty3). Prokarionty poprzedzały znacznie późniejsze jednokomórkowe bakterie posiadające jądro (eukarionty4), tak więc postkratogeniczny okres utrzymywał się zupełnie nieźle w ramach zakreślonych teorią darwinizmu. Bez względu na to, w jaki sposób pojawiły się pierwsze formy materii ożywionej, były to pojedyncze jednostki pozbawione jądra, co było zgodne z założeniami, ponieważ nawet najprostsze jądro byłoby zbyt złożoną „najmniejszą złożonością” (ulubiony termin kierunku inteligentnego planu), aby mogło być stworzone przez uderzenie pioruna w „pierwotny bulion” ciepłego stawu. Tak więc darwiniści wciąż dzierżyli połowę udziału.

Jednak w połowie lat osiemdziesiątych XX wieku biolog Carl Woese zaskoczył swoich kolegów druzgocącym odkryciem, zgodnie z którym było nie jedno źródło wszystkich form życia, jak przewidywano, ale, co miało zasadnicze znaczenie, dwa – dwa rodzaje bakterii-prokariontów i to tak różnych jak jabłka i pomarańcze, psy i koty, konie i krowy... dwie różne formy życia istniejące na naszej planecie jakieś 4 miliardy lat temu. I to bez cienia wątpliwości.

Zignorować to, czy stawić temu czoło? Tylko jak? Jak wyjaśnić wykiełkowanie dwóch form życia w środowisku, w porównaniu do którego piekło to niemalże uzdrowisko? Nic poza stygnącą lawą jak okiem sięgnąć – jak to wytłumaczyć w kategoriach „naturalnych”? Otóż, nie da się tego wytłumaczyć w innych kategoriach niż te, które są wciąż nieugięcie odrzucane – życie z całą jego tajemniczością musiało być na Ziemi zasiane.

Script logo
Do góry