Szczególnie interesujące są tu poruszające się z niemożliwą prędkością piony15. Według obliczeń wykonanych niezależnie przez brytyjskiego astronoma i fizyka sir Jamesa Jeansa (1877–1946)16 oraz mniej znanego włoskiego przemysłowca Olinto De Pretto (1857–1921) w roku 1904 ich masa jest dokładnie równa mc2, gdzie „m” jest hipotetyczną masą fotonu. Einstein rozciągnął to pojęcie na wszystkie poruszające się ciała, przypisując im „energię spoczynkową” E = mc2. Kiedy zapytano go, na czym polega wielkość szczególnej teorii względności, wymienił wzór na energię. Czy to był jednak jego wzór i czy można rzeczywiście całą materię przekształcić w energię?

Później, kiedy skonstruowano bombę jądrową i Einstein podpisał petycję nawołującą do jej wyprodukowania, wielu naukowców utrzymywało, że działa ona zgodnie z wzorem E = mc2 służącym jako podstawa do obliczeń wyzwolonej potencjalnej energii atomu. A może obliczenia energii wykonano posługując się bardziej złożonymi wzorami?

Jak pisze w Biological Transmutations (Biologiczne transmutacje) francuski profesor chemii C. Louis Kervran (1901–1983), ten wzór w żadnym wypadku nie może być stosowany do jądra atomowego, ponieważ „twierdzenie, że materię można zamieniać w energię, jest błędne. To stwierdzenie jest fałszywe, mimo iż znaleźć je można we wszystkich książkach traktujących o fizyce jądrowej. Wiemy tylko, jak wykorzystać energię wiążącą nukleony (która zdaje się pochodzić z mezonów). Ale materia nie jest transformowana w energię. Materia jest w zasadzie zbudowana z protonów i neutronów i w procesie rozszczepienia jądra atomu nukleony nie znikają, ale pozostają w produktach rozszczepienia. Jeśli brak kilku neutronów, to dlatego, że zostały wydalone, a nie zniszczone. Do tego by zniknęła materia, konieczna jest antymateria”.

 

Myślenie wstecz

W roku 1906 profesor Hermann Minkowski (1864–1909), stary nauczyciel Einsteina, który kilka lat wcześniej pogardliwie nazywał go „leniwym psem”, zaprezentował Einsteinowi nowy pomysł. Jeśli transformacje Lorentza są prawidłowe, to reprezentują obrót w czterowymiarowej matematycznej „przestrzeni” (bardziej właściwe określenie to „wielorakość”, której nie należy mylić z koncepcją przestrzeni w sensie miejsca, natury lub kosmosu). „Przestrzeń”, o której myślał, nie była naszą fizyczną „przestrzenią kosmiczną”, ale matematyczną konstrukcją o czterech równie ważnych odległościach, które można zmierzyć tym samym przyrządem: wysokość, długość, szerokość i odległość, jaką przebywa światło w określonym czasie (dystans światła = c × t).

Mówiąc jaśniej, matematyczna przestrzeń zaczyna się tam, gdzie doświadczamy trzech wymiarów – długości, wysokości i szerokości – kiedy mówimy o przestrzeni, po czym tworzymy jej obraz na papierze i zaczynamy wyprowadzać wzory, jak postępować przy mierzeniu odległości i opisywaniu obiektów rozlokowanych na tym papierowym odpowiedniku rzeczywistej przestrzeni. Wszystko to papierowe rozważania, w których papierowy świat reprezentuje to, czego doznajemy w prawdziwym świecie.17,18 W tym papierowym świecie mamy do czynienia ze znanymi zagadnieniami, takimi jak odległość, ruch, objętość, kształt, powierzchnia etc., oraz z wykoncypowanymi wzorami lub inaczej zasadami mówiącymi, jak wyrazić znane naszym zmysłom parametry.

Wszystko to jednak „błahostka”, nawet kiedy matematyka zaczyna być cierpka, ponieważ jest to tylko odwzorowanie prawdziwego życia. Ale co będzie, jeśli wyjdziemy poza założenia naszych koncepcji i czysto teoretycznie dodamy do naszych trzech wymiarów jeszcze jeden, kolejny parametr, i stworzymy czterowymiarowość składającą się z długości, szerokości, wysokości i „czegoś jeszcze”. To „coś jeszcze” można mierzyć tym samym przyrządem, tylko co to jest? W rzeczywistym życiu nie ma niczego, z czym można by to porównać – to twór czysto mentalny. Co więcej, do tych czterech wymiarów możemy zastosować te same zasady co do trzech wymiarów i grać pomysłami w trzech wymiarach.

Aby uprościć matematykę, można wykorzystać system pomiaru prędkości, w którym prędkość światła przyjmiemy za jedność (c = 1), zaś pozostałe prędkości przedstawimy w postaci jej procentu (v' = v/c). Tym cudownym sposobem tworzymy „czasoprzestrzeń”, zapominając, że zaledwie kilka minut wcześniej „c” było mierzone w kilometrach na sekundę. Należy jednak mieć się na baczności, ponieważ to wcale nie jest czasoprzestrzeń, ale przestrzeń-światło-odległość i kawałek papieru służący do obliczeń. To właśnie w takim papierowym świecie wszystkie ruchy zdają się pięknie przebiegać po czasoprzestrzennych ścieżkach i można nawet cofnąć się w czasie, aby zdobyć wiedzę o „przeszłości”.

Niewielu naukowców było tym uszczęśliwionych, a jeszcze mniej rozumiało, jakie to ma zastosowanie. Michelson przyznał otwarcie, że nie rozumie znaczenia tych nowych teorii, podczas gdy młody szwajcarski naukowiec Walter Ritz pojął!

Będący specjalistą od optyki i interferometrii Walter Ritz (1878–1909) zaproponował przywrócenie odrobiny rozsądku.19,20 Przekonywał, że przyjęcie założenia, iż każde promieniowanie traci trochę energii w trakcie przemieszczania się w przestrzeni, pozwala wyjaśnić większość zjawisk, w tym eksperyment zerowego rezultatu Michelsona-Morleya, a także oszczędzić Newtonowi zażenowania i pogrzebać teoretyczne podstawy teorii Einsteina.

Ponieważ dwa postulaty Einsteina były, jak sam później przyznał, niewystarczające do wsparcia jego szczególnej teorii względności, musiał przyjąć nie przedstawione w roku 1905 dwa kolejne, które mówiły, że cała informacja przekazywana przy pomocy promieniowania musi być odwracalna, stwarzając możliwość cofnięcia się w czasie, i że przestrzeń nie może zawierać śladu tego, co się dzieje, czyli świat nie może mieć pamięci!

Jeśli jednak promieniowanie jest nieodwracalnym procesem, jak przekonywał w latach 1908–1909 Ritz, to czas staje się nieodwracalny i wtedy wiedza o prawdziwej przestrzeni zależy od kierunku. Zatem jeśli część historii wydarzeń zostaje stracona na zawsze i nasz świat staje się niehomogeniczny (anizotropowy), wówczas spod einsteinowskiego sposobu myślenia osuwa się ziemia.

Einstein, który był uważany przez swoich wielbicieli za geniusza, nie potrafił znaleźć dobrych kontrargumentów do obrony swojej teorii przed argumentami Ritza i niezbyt szczerze przyjął krytykę Ritza, nie zmieniając swoich teorii. W roku 1909 Walter Ritz zmarł i Einstein oraz zwolennicy „nowej fizyki” z ogromną ulgą zapomnieli o nim i zakłopotaniu, jakiego był przyczyną.

Wiele lat później, po narodzinach fizyki kwantowej, orędownicy tej nowej teorii atomowej przyznali, że poglądy Ritza były w stu procentach zgodne z fizyką kwantów, podczas gdy Einsteina nie były – czas jest nieodwracalny i jutro zawsze będzie inne niż dzisiaj. Tymczasem w papierowym świecie Einsteina, te fakty były traktowane jako „brzydkie drzewa” w ogrodach z „czystego marmuru”.21

I jeszcze jedno, jeśli wierzyć zwolennikom Einsteina, to mogli oni znaleźć „świętego Graala” – nieustanną kreację z ograniczonej ilości materii!

Script logo
Do góry