Kłopoty z silnikiem

Kiedy się zatrzymali, Nikołaj postanowił skontaktować się ze swoimi ludźmi przez radio. Za pierwszym razem, mniej więcej w połowie drogi do tego miejsca, udało się im z kłopotami je uruchomić, ale teraz odmówiło posłuszeństwa. Gwizdało, sapało i wyło jak zły duch, ale nic więcej.

Po przejechaniu kilku kolejnych kilometrów, postanowili zawrócić. Nikołaj był właśnie w wieżyczce, kiedy porucznik pociągnął go za nogawkę spodni. Kiedy zszedł na dół, mokry od potu i bardzo zajęty Szikin powiedział:

„Silnik szwankuje…”.

Będąc jeszcze w wieżyczce, Nikołaj również słyszał, że z silnikiem jest jakiś problem.

Szikin zaklął, gestykulując: „Piasek tu i tam…”. Podczas jazdy piasek dostał się pod maskę, a trzeba wiedzieć, że filtry w tamtym czasie, wiesz… nie były nadzwyczajne. W zasadzie spełniały swoje zadanie, ale jeśli silnik odmawiał posłuszeństwa…

Po krótkim namyśle porucznik rozkazał: „Zawróć”.

Szikin bezzwłocznie zawrócił samochód. Mieli kompas, ale w sąsiedztwie prawie dwóch i pół tony żelaza kompas magnetyczny jest bezużyteczny. Aby kompas zadziałał prawidłowo i mogli ustalić główne kierunki, musieliby oddalić się od opancerzonego pojazdu. Nie zastanawiając się długo, Szikin ruszył z powrotem świeżym śladem, który był wciąż widoczny na piasku.

Jechali przez około pięć minut, nie dłużej, po czym ich opancerzonym pojazdem szarpnęło. Pojazd zwolnił, silnik zawył, zakrztusił się i zamilkł. Wszelkie próby naprawy podjęte przez Szikina na nic się nie zdały. Utknęli.

Nikołaj wyjrzał przez otwarty właz wieżyczki i rozejrzał się wokoło. Krajobraz był ponury, nie było dokąd iść – gdzie nie spojrzał, widział tylko ciągnący się po horyzont żółtawy piasek i bezchmurne niebo nad głową. Całości dopełniała martwa cisza. Wydmy były niskie. Byli jedynymi żywymi istotami, jak okiem sięgnąć… Do tego panował nieznośny upał i zaschło mu w gardle. Każdy z nich miał flaszkę z lekko osoloną wodą zgodnie z zaleceniami znających się na rzeczy ludzi, którzy radzili też pić rzadko i po łyku, aby za szybko nie wypłynęła z organizmu.

Szikin zapytał, czy może obejrzeć silnik, na co zgodził się porucznik.

Szikin wysiadł, zostawił otwarte drzwi, otworzył pokrywę komory silnika po lewej stronie i zaczął mu się uważnie przyglądać, osłaniając się dłonią przed gorącem. „Wszystko jasne, bucha jak z piekarnika”. Pozostała dwójka pozostała w pojeździe. Nikołaj doskonale wiedział, że nie ma sensu stać nad Szikinem w takim momencie, co rozumiał również porucznik.

 

 

Dasht-e Kavir to duża pustynia w centrum irańskiego płaskowyżu. Znana również jako Kavire Namak lub Wielka Pustynia Solna, znajduje się w południowo-wschodniej części gór Alborz i obejmuje obszar 800 km na 320 km (500 na 200 mil).

Gliniasta gleba Dasht-e Kavir zawiera do 22 procent soli. Wiosną, podczas krótkiej pory deszczowej, rozległe obszary pustyni zamieniają się w jeziora płynnego błota z mulistym dnem, w których ginęły całe karawany.

Jednak najbardziej złowrogim miejscem – gdzie według miejscowych żyją złe demony – są wydmy Rig Jinn („wydmy djinn”) w centrum pustyni.

Ta część pustyni to irański Trójkąt Bermudzki. Rig Jinn lub Rig-e Jenn otrzymał swoją nazwę od przekonania, że obszar ten był nawiedzany przez duchy i diabła. Wiara ta została wzmocniona i prawdopodobnie wzięła się z tego, że wiele osób udało się na nią i nigdy z niej nie wróciło.

Nawet dziś niektórzy mieszkańcy okolicznych miast i wiosek w to wierzą. Sven Hedin, słynny badacz pustyni, omijał ten obszar podczas swoich eksploracji irańskich pustyń w roku 1900.

 

 

Żywy piasek

I wtedy Nikołaj dostrzegł coś i pomyślał: „Co to, do cholery? Czy dobrze widzę, że coś unosi się przed moimi oczami?”. Odniósł wrażenie, że dość duży kawałek piaszczystego miejsca, kilka metrów kwadratowych, wyraźnie zarysowanego, choć w formie nieregularnego owalnego kształtu, zaczęło dość szybko „pełznąć” w kierunku Szikina. Jakby było w jakiś sposób oddzielone czy też oderwane od reszty piasku… Żywe… „To jakiś nonsens” – pomyślał Nikołaj. Nie miał jeszcze tak przypieczonej przez słońce głowy, aby mieć omamy… Zdezorientowany zastanawiał się, co to takiego.

Stojący obok niego porucznik aż sapnął ze zdziwienia i rzucił krótko: „To się czołga”.

Do Nikołaja dotarło w tym momencie, że to, co widzi, to nie przywidzenie. Nie miał jednak czasu na rozmyślanie na tym, bo właśnie wtedy stało się coś nieoczekiwanego, niemal w jednej chwili…

Tuż za plecami Szikina wyrosła gruba kolumna żółtawego piasku, gęsta z wyglądu i tak bliska, że można ją było nawet szturchnąć kijem. Sięgała znacznie wyżej niż jego głowa. I nagle zawaliła się i rozpłaszczyła.

I wtedy, tuż przed otwartymi drzwiami, pojawiła się druga! Nikołaj zdołał jednak w porę zatrzasnąć drzwi i w chwilę potem jakaś nieznana siła uniosła go, sprawiając, że znalazł się w wieżyczce. Wyjrzał z opancerzonego pojazdu i zobaczył poruszające się nieco wolniej niż pieszy podłużne małe wzgórze lub kopiec, który był na tyle duży, że mogło się w nim zmieścić ludzkie ciało. Szikina nigdzie nie było widać. Nie warto było nawet zgadywać, gdzie się znajduje, bo było to już oczywiste.

„To coś” przeczołgało się pięćdziesiąt metrów dalej i zatrzymało – wydma za wydmą. Z tym, że jego kształt był nieco inny. Przed drzwiami prowadzącymi do wnętrza pojazdu poruszyła się kolejna owalna piaszczysta plama i lekko zachybotała, a po drugiej stronie wozu jeszcze jedna. Słońce prażyło niemiłosiernie pośród złowrogiej ciszy. To było przerażające.

Nikołaj zszedł do wnętrza samochodu. Kręciło mu się w głowie i uszczypnął się, aby sprawdzić, czy nie śni. Nie śnił… coś porwało Szikina i od razu coś z nim zrobiło, bo już się nie ruszało.

Porucznik krzyknął: „Raport!”.

Nikołajowi nie spodobało się przeszywające brzmienie jego głosu. Mimo to złożył krótki meldunek w kilku zdaniach. Porucznik wysłuchał go, po czym ponownie krzyknął: „To niemożliwe!”.

„Sam to widziałeś, towarzyszu poruczniku” – powiedział ostrożnie Nikołaj. „Sami popatrzcie z wieżyczki, jak się tam czołgają. Nawet jeśli nie powinny. I na to wybrzuszenie tam w pobliżu”.

Porucznik wszedł do wieżyczki i patrzył przez długi czas. Tymczasem Nikołaj próbował uporządkować myśli. Wyglądało na to, że z jakiegoś powodu one (te stworzenia) nie mogły dostać się do wnętrza opancerzonego pojazdu. Nie mogły, koniec kropka. Gdyby to, co znajdowało się pod drzwiami, chciało, z pewnością przedostałoby się przez szczeliny w strużkach piasku bez większego wysiłku, ponieważ wóz był nieszczelny – wszędzie były pęknięcia. Ale nie zrobiło tego?! Więc najwyraźniej nie mogło.

Porucznik zszedł i usiadł na podłodze pod ścianą, trzymając ręce między kolanami.

Nikołaj odczekał chwilę i zapytał: „Widziałeś?”.

„Widziałem” – skwitował krótko porucznik.

Jego głos był martwy, pusty, całkowicie pozbawiony emocji. Nikołaj zdał sobie sprawę, że porucznik jest załamany. Jeśli nie całkowicie, to wkrótce może to nastąpić. Załamie się, zatraci i będzie mało przydatny.

Nikołaj widział już nieraz taką reakcję, ale w zupełnie innych okolicznościach. Efekt jest ten sam. Człowiek zachowuje się dobrze, dopóki nie znajdzie się w kłopotliwej sytuacji, w warunkach, do których się nie przygotował, których nie przewidział, których się nie spodziewał.

I właśnie to się stało. W tego rodzaju nowych okolicznościach człowiek bardzo często z miejsca się zatraca. Najczęściej od razu się załamuje. Tak właśnie się z nim stało – to było tak, jakby nagle wyciągnięto z niego baterie.

Jeśli chodzi o Nikołaja… Miał inny charakter i własny sposób myślenia. Postanowił za wiele o tym nie myśleć. Nie zgadywać, nie filozofować, nie zaprzątać sobie tym głowy. Akceptować wszystko, co się dzieje, takim, jakie jest. To się dzieje, ja to obserwuję. Żadnych wahań, bo one mogą cię zniszczyć.

Ostrożnie otworzył na chwilę drzwi i natychmiast wyrosła przed nim kolumna piasku. Wyglądała na gęstą i twardą, jak słup telegraficzny bez rozmytych krawędzi, zupełnie inaczej niż piaskowa fontanna wzbijana w powietrze i niesiona przez wiatr. Bezzwłocznie zatrzasnął drzwi.

„Nie waż się wystawiać głowy!” – warknął porucznik. – „Wdrapie się do środka!”.

„Już dawno przeczołgałby się przez szczeliny” – odrzekł Nikołaj. – „Ale wygląda na to, że z jakiegoś powodu nie może…”.

Porucznik wpatrywał się w niego nieco szalonym wzrokiem ze ściągniętą twarzą. Nikołaj zdał sobie sprawę, że towarzysz porucznik nie jest już jednostką bojową, nie jest aktywnym bagnetem. Wyraźnie mąciło mu się w głowie.

Oceniając sytuację, szybko zdał sobie sprawę, że jest źle. Silnik nie działał, radiostacja również, a powrót na piechotę nie wchodził w grę. Ktoś na pewno ruszy na poszukiwanie ich, ale nie było wiadomo kiedy.

„Towarzyszu poruczniku, czy mogę spróbować nawiązać połączenie?” – zapytał Nikołaj.

Porucznik zgodził się, ale nawet nie spojrzał na Nikołaja. Siedział z rękami zwisającymi z kolan, wpatrując się w drzwi albo jakby przez nie.

Nikołaj wziął krótkofalówkę, ale nadal nie działała. Słychać było tylko gwizdy, wycie… wycie na wszystkich dostępnych pasmach. Raz usłyszał tylko kilka słów, ale nawet te nie były, jak mu się wydawało, po rosyjsku.

Script logo
Do góry