PANSPERMIA PODNOSI SWÓJ OBRZYDLIWY ŁEB

Koncepcja Panspermii5 mówi, że życie pojawiło się na Ziemi skądś spoza naszej planety, być może nawet spoza naszego układu planetarnego. Są dwie możliwe drogi, którymi trafiło ono na Ziemię: ukierunkowana i nieukierunkowana.

Hipoteza nieukierunkowanej panspermii głosi, że życie pojawiło się na Ziemi w sposób absolutnie przypadkowy i przybyło na komecie lub meteorze. Są naukowcy, którzy dają pierwszeństwo kometom jako głównemu środkowi, ponieważ zawierają one lód zmieszany z pyłem (o kometach często mówi się, że są to „brudne kule śniegu”). Ten wariant oparty jest na założeniu, że pochodzenie życia z wody i jego przetrwanie w niej w kosmicznym mrozie jest bardziej prawdopodobne. Inni jako środek transportu preferują asteroidy, ponieważ istnieje większe prawdopodobieństwo, że pochodzą one z planet, które mogłyby posiadać życie. Komety, argumentują, prawdopodobnie nigdy nie były częściami planet, co więcej życie nie mogłoby się rozwinąć na zamarzniętej komecie.

Hipoteza ukierunkowanej panspermii głosi, że życie zostało dostarczone na Ziemię w sposób zamierzony przez jakąś inteligencję. Jeden ze scenariuszy mówi o kapsule, która mogła być wysłana w podobny sposób, w jaki my wysłaliśmy z misją międzygwiezdną sondę Voyager. Jeśli wysłano ją spoza układu słonecznego, zastanawia, w jaki sposób nadawcy przewidzieli istnienie w tym miejscu Ziemi lub jakim cudem Ziemia znalazła się na drodze czegoś wysłanego w przypadkowym kierunku (à la Voyager).

Inny scenariusz zakłada, że na Ziemię przybył międzygwiezdny statek kierowany przez pozaziemskie istoty i dostarczył na nią dwa typy prokariontów. Taka ewentualność wymaga otwartości umysłu, na brak którego cierpi większość naukowców, przez co nie zaakceptują oni żadnej z możliwości ukierunkowanej panspermii, nawet jako bardzo mało prawdopodobnej. Zamiast tego uporczywie trzymają się swojego „lepszego” wyjaśnienia w postaci nieukierunkowanej panspermii, ponieważ pozwala ona na kontynuowanie pierwotnej zabawy, której granice po raz pierwszy nakreślił Darwin: to, co jest nieukierunkowane, jest „naturalne”, a to, co jest ukierunkowane, jest „mniej naturalne”.

Należy jednak zauważyć, że nie da się ukierunkowanej panspermii określić mianem „nienaturalnej”. Według darwinistów, bez względu na to, skąd pochodzi życie, sam proces jego powstawania był od początku do końca naturalny. Musieliby tylko przyznać, że nie miał on miejsca na Ziemi. Jednak przystanie na taki pogląd oznaczałoby niebezpieczne zbliżenie się do akceptacji możliwości istnienia życia pozaziemskiego, co z kolei zagroziłoby ich nieustannym „poszukiwaniom” takiego życia, na których kontynuowanie otrzymują co roku miliony, to zaś sprawia, że nie śpieszą się z powiadomieniem opinii publicznej, że poza Ziemią istnieje życie co najmniej w postaci bakterii, takich samych jakie występują na Ziemi. Nie ma żadnych wątpliwości co do tego, lecz, jak zwykle, trzymają to pod przykrywką i to dosłownie – nie trzymają tego w tajemnicy, ale też nie podejmują żadnych starań, aby uświadomić społeczeństwo, że nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy sami. Ciepły staw wciąż jest napełniony wodą, czemuż więc nie zabagnić go faktami?

 

WYŁANIA SIĘ WZORZEC

W mojej książce zatytułowanej Everything You Know Is Wrong (Wszystko, co wiecie, jest błędne) omawiam wszystkie wyżej wymienione aspekty, o których wie niewielu ludzi spoza środowisk akademickich. W ramach tych kół rdzeń „prawdziwych wyznawców” wciąż stara się każde nowe odkrycie związku chemicznego lub organicznego w przestrzeni kosmicznej wykorzystać do udowodnienia oryginalnego twierdzenia Darwina głoszącego, że życie jakoś „naturalnie” sprzęgło się na Ziemi.

Mimo to najbardziej obiektywni naukowcy akceptują już obecnie to, że pierwsze formy życia musiały być dostarczone, ponieważ:

(1) występują jako dwie grupy prokariontów (bakteria archaea i bakteria prawdziwa);

(2) występują pod pełną i kompletną postacią;

(3) trudno sobie wyobrazić, aby piekielne środowisko pierwotnej Ziemi mogło być inkubatorem zalążków życia;

(4) pół miliona lat wydaje się zbyt krótkim okresem dla stopniowej, krok po kroku, budowy niesamowitej złożoności prokariotycznej biologii i biochemii.

Jeszcze bardziej niszczącym dla pozycji ortodoksyjnych darwinistów jest to, że prokarionty były równie trwałe jak życie. Były praktycznie niezniszczalne, zdolne do życia w niemalże dowolnym środowisku, czego dowiodły przez swoją obecność tu i teraz, zachowując swój oryginalny wygląd i zachowanie, takie jakim były w czasach, gdy ich przodkowie ulegali fosylizacji, czyli cztery miliardy lat temu. Cholerna temperatura? – Kochamy ją! Dławiąca sól? – Nie ma sprawy! Zamarznięcie na kość? – Nie mamy nic przeciwko temu! Zgniatające wszystko ciśnienia? – To w sam raz dla nas! Środowisko zabójczo kwaśne? – Trudno o coś lepszego!

Obecnie znane są one pod określeniem ekstremofili i egzystują równolegle do innych prokariotycznych bakterii bytujących w łagodniejszych warunkach. Wydaje się, że te bytujące w łagodniejszych warunkach prokarionty nie mogłyby przetrwać w warunkach pierwotnej Ziemi, zatem skąd się wzięły? Według darwinistów „ewoluowały” z ekstremofili tak samo, jak ludzie ewoluowali rzekomo od „wspólnego przodka” wzdłuż ścieżki równoległej do ścieżki rozwoju małp.

Darwiniści uważają, że ślady takich równoległych ścieżek rozwoju nie muszą być możliwe do prześledzenia. Jedyne, czego trzeba, to znalezienie nie różniących się zbytnio stworzeń. Ich zdaniem to wystarcza do wysunięcia uzasadnionego wniosku stwierdzającego istnienie między nimi związku ewolucyjnego. Eksteremofile naprawdę istniały, albowiem jesteśmy w posiadaniu liczących sobie 4 miliardy lat skamielin, które tego dowodzą. Ich potomkowie najwyraźniej istnieją do dziś, równolegle do prokariontów bytujących w łagodniejszych warunkach, które musiały wykształcić się z tych pierwszych. Nie można jednak znaleźć żadnych form pośrednich między nimi, mimo iż takie formy są konieczne w myśl kanonów darwinizmu. Próbując uporać się z tym kłopotliwym faktem, darwiniści upierają się, że takie formy istnieją, tyle że wciąż zagubione gdzieś w plątaninie skamielin, podobnie jak „brakujące ogniwo” między małpami i człowiekiem, które tkwi jeszcze gdzieś w ziemi czekając na odkrycie, które z pewnością któregoś dnia nastąpi. Chodzi tylko o to, aby znaleźć się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu.

Ze względu na doraźny charakter środka, jakim jest „brakujące ogniwo”, nie ma sensu tłumaczenie kolejnej fazy życia na Ziemi, kiedy to prokarionty zaczęły dzielić stadium rozwoju ze znacznie większymi i bardziej skomplikowanymi, lecz wciąż jednokomórkowymi, eukariontami, które pojawiły się około dwa miliardy lat temu. Skok od prokariontów do eukariontów jest zbyt dalekosiężny, aby móc postulować, że odpowiada zań wyłącznie brakujące ogniwo ewolucyjne. Trzeba by co najmniej tuzina takich ogniw, aby uzasadnić przejście od braku jądra do jego w pełni rozwiniętej formy. (Jest to również, nawiasem mówiąc, prawdą w odniesieniu do skoku między tak zwanym praczłowiekiem a człowiekiem, o czym będzie mowa w drugiej części artykułu).

Jak to wytłumaczyć? Z pewnością nie da się tego zrobić w budzący zaufanie sposób. Na szczęście, darwinistom nigdy nie brakowało twórczej weny w wynajdywaniu takich scenariuszy, jak choćby pomysł z „ciepłym stawem”, które zaczopowałyby dziury w ich dogmatach.

 

TASOWANIE DOGMATÓW

Ponieważ jest oczywiste, że „brakujące ogniwo” nie przerzuci pomostu ponad przepaścią dzielącą prokarionty i eukarionty, czemu więc nie przyjąć, że mniejsze prokarionty zostały pożarte przez większe prokarionty? Tak, to chyba przejdzie! Rzecz w tym, że zamiast być potraktowane jako pożywienie i zamienić się w energię i odchody, te małe, pożarte przez większe, prokarionty zdołały jakoś się zmienić lub zostały zmienione w jądra komórkowe swoich pożeraczy. I to jest to! Ponieważ nikt nie potrafi jak dotąd udowodnić, że tak nie było (dzięki Bogu!), darwiniści są w stanie utrzymywać, że tak właśnie było. (Proszę pamiętać, że jeśli którykolwiek z krytyków darwinizmu zauważa, że możliwości tej również nie da się udowodnić, jego zarzut zostaje automatycznie oddalony, ponieważ „brak możliwości udowodnienia” oznacza na zewnątrz ich bractwa wyrok śmierci. Wewnątrz tego bractwa konsensus jest uzasadniony, ponieważ wspólnota poglądów tak wielu „ekspertów” winna być traktowana jako ewangelia).

Dla interwencjonistów, takich jak ja, pomysł nawzajem zjadających się prokariontów w celu stworzenia eukariontów jest w każdym szczególe równie nieprawdopodobny jak kreacjonistyczna wola najwyższego, ale nawet gdyby było to biologicznie możliwe (przeciwko czemu przemawia jednak większość znanych faktów), wciąż zasadne byłoby oczekiwanie od eukariontów jakichś form „pośrednich” umieszczonych gdzieś na ich linii ewolucyjnej. Darwiniści powiadają „nie”, ponieważ ten proces mógł dokonać się „z dnia na dzień”. W jednym momencie istniała populacja dużych i małych prokariontów, a w następnym był już niewielki eukariont z czymś wewnątrz, co wygląda jak jądro. Żadnej magii, żadnego cudu w tym nie ma, jedynie biologiczny proces, do dziś nieznany, który mógł mieć jednak miejsce dwa miliardy lat temu. Któż mógłby to powiedzieć poza „ekspertem”? W każdym bądź razie małe prokarionty żyły sobie obok siebie przez dwa miliardy lat – ktoś mógłby powiedzieć, że wystarczająco długo by nauczyć się robić to w harmonii – aż tu nagle pojawia się obok nich cała gama eukariontów, kompletnie wykształconych, gotowa to przyłączenia się do nich w ich kontredansie trwającym kolejne półtora miliarda lat, w którym to czasie nie zaszły również żadne zauważalne zmiany w eukariontach.

Około 600 milionów lat temu pojawiły się pierwsze formy wielokomórkowe (fauna ediakarańska6) – równie nagle i niespodziewanie jak prokarionty i eukarionty. Do dzisiaj ta fauna nie jest dobrze znana poza faktem, że przypominała coś w rodzaju meduzy lub wodorostów w dużej gamie rozmiarów i kształtów. (Nadal nie wiadomo, czy to były rośliny, czy zwierzęta, czy też jakaś przedziwna mieszanka obu rodzajów). Żyły sobie u boku prokariontów i eukariontów przez około 50 milionów lat do, mniej więcej, 550 milionów lat temu, z dokładnością do kilku milionów lat, kiedy to doszło do tak zwanej „eksplozji kambryjskiej”.

Nazwa „eksplozja” jest w pełni uzasadniona, ponieważ w okresie zaledwie od 5 do 10 milionów lat, czyli niemalże w mgnienia oka w stosunku do poprzedzających ją 3,5 miliardów lat istnienia życia na Ziemi, ziemskie oceany wypełniły się zdumiewającą różnorodnością morskich roślin i całością 26 do dziś skatalogowanych typów zwierząt. Co ciekawe, od tamtego czasu nie powstał żaden nowy typ. Żaden z gatunków, które pojawiły się w kambrze, nie wygląda dziś tak jak obecnie istniejące gatunki, z wyjątkiem trylobitów, które zdają się być protoplastami przynajmniej królewskiego kraba. Mimo ich „obcego” wyglądu, wszystkie pojawiły się w pełni wykształcone – osobniki męskie i żeńskie, mięsożercy i ich ofiary, duże i małe, wszystkie gotowe do życia. Tak jak we wszystkich poprzednich przypadkach nie znaleziono żadnych poprzedzających je form lub form pośrednich.

Script logo
Do góry