Następnie 3 września 2012 roku otrzymałam długiego e-maila, który zawierał wiadomość od jeszcze innego syna posiadającego wiedzę pochodzącą z pierwszej ręki, od własnego ojca, na temat podziemnej piramidy położonej dwie godziny lotu helikopterem Huey na wschód od Unalakleet. Te informacje, których fragment przedstawiam poniżej, pochodzą z lat 1976–1977. Ów mężczyzna pozwolił mi używać swojego nazwiska, które brzmi Bruce Pearson.

 

Od: Bruce Pearson

Data: 04 września 2012

Do: earthfiles@earthfiles.com

 

Witaj Lindo!

Mój ojciec służył w czasie II wojny światowej na Filipinach na łodzi PT [amerykańska łódź patrolowa z okresu II wojny światowej wykorzystywana jako okręt torpedowy, patrolowy i do zwalczania okrętów podwodnych – przyp. tłum.]. Po wojnie zatrudnił się w United States GSA [General Services Administration – niezależna agencja rządu Stanów Zjednoczonych założona w roku 1949 w celu ułatwienia zarządzania i wsparcia działalności agencji federalnych – przyp. tłum.], gdzie pracował aż do emerytury. Od sekretarza Marynarki Wojennej, Jamesa Forrestala, otrzymał pisany na maszynie list, który był w rzeczy samej typowym pismem, ale był za to podpisany atramentem w miejscu, w którym widniało nazwisko Forrestala.

Moi rodzice pracowali przez kilka lat jako nauczyciele w Unalakleet na Alasce. Gdy trafili na Alaskę, zapisali się do Civil Air Patrolu [powołana przez Kongres USA federalnie zarządzana niedochodowa agencja, która służy jako oficjalny cywilny pomocnik Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych – przyp. tłum.]. Mój ojciec zawsze kładł nacisk na relacjonowanie każdej misji, w której uczestniczył, i to w szczegółach. Ja odbywałem w owym czasie lotnicze szkolenie prowadzone przez ROTC [Reserve Officers’ Training Corps – Korpus Szkolenia Oficerów Rezerwy; program szkolenia oficerów sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych – przyp. tłum.] w ENMU [Eastern New Mexico University – Uniwersytet Wschodniego Nowego Meksyku], będąc członkiem skrzydła Civil Air Patrolu w Nowym Meksyku mającego bazę na lotnisku Clovis Composite Squadron w bazie sił powietrznych Cannon.

Zupełnie zapomniałem tę historię, którą ojciec opowiedział mi osobiście w lecie roku, który był ich pierwszym rokiem nauczania w Unalakleet. Przypomniałem sobie o niej, dopiero gdy przedstawiłaś historię tego gentlemana o pseudonimie „John Smith”, którego przybrany ojciec pracował w Western Electric.

Pewnego dnia w Unalakleet wylądował helikopter USAF eskortowany przez normalny samolot z nieruchomymi skrzydłami (sądzę, że to był C-130). W czasie rozmowy z załogą helikoptera mój ojciec został „nieoficjalnie” zaproszony na okazyjną przejażdżkę, ponieważ jego pilot również służył na łodzi PT podczas wojny. Teraz muszę podkreślić, że w świetle charakteru misji i jej celu to wszystko wydaje mi się bardzo dziwne, niemniej mogę zapewnić, że jeśli mój ojciec mówił, że coś się stało, to można z całą pewnością traktować to jako prawdę!

Po drodze, lecąc na wschód od Unalakleet, załoga powiedziała ojcu, że nie zmierzają do stacji wczesnego ostrzegania, jak sądził mój ojciec, ale do pewnego ultratajnego podziemnego kompleksu, gdzie, jak oświadczył mu pilot, „obowiązywały takie same zasady tajności, jak w Projekcie Manhattan”. Pilot powiedział także ojcu, żeby przygotował się na moment lądowania i że ma pozostać na pokładzie śmigłowca aż do zakończenia tankowania benzyny, poza tym ma z nikim nie rozmawiać, ponieważ wszyscy oni mogą wylądować w więzieniu lub skończyć jeszcze gorzej.

Ojciec zapytał ich, czy to jakiś zakład jądrowy. Pilot powiedział mu jednak, że nie, i dodał, że ta budowla nie została zbudowana przez człowieka. To była bardzo stara piramida i nikt nie miał pojęcia, skąd ona pochodzi ani jak została zbudowana pod ziemią z ciętego kamienia. To coś było zdolne do wytwarzania wystarczająco dużej ilości energii, aby zasilić cały region North Slope, całą Alaskę i większość, jeśli nie całą, Kanadę!

Pamiętam, że zapytałem mojego ojca, czy uwierzył w to. W odpowiedzi odrzekł: „Gdybyś zobaczył, jak strażnicy tej placówki są uzbrojeni, z psami i karabinami maszynowymi kalibru 50 zamontowanymi na jeepach... Wiedziałem, że dzieje się coś dziwnego, a gdy dotarliśmy na odległość około pięciu mil od tego miejsca, pilot przeszedł na VFR [Visual Flight Rules – zbiór przepisów przeznaczonych dla pilotów pojazdów powietrznych określających sposób postępowania w trudnych warunkach atmosferycznych – przyp. tłum.], ponieważ wszystkie przyrządy helikoptera oszalały.

Mój ojciec powiedział, że rozdzwoniły się cztery różne dzwonki ostrzegawcze, ekran radaru zupełnie pozieleniał, sztuczny horyzont zaczął wirować, jakby się rozhermetyzował, zaś kompas kręcił się w kółko z prędkością 50 mil na godzinę. Drugi pilot ostrzegł ojca wcześniej, że do tego dojdzie. Ojciec powiedział, że nigdy nie widział czegoś takiego. Lecący nad nimi na wysokości kilku tysięcy stóp samolot, który przez cały czas ich eskortował, kreślił na niebie wzory w kształcie litery S i w przeciwieństwie do nich nie lądował.

Ładunek śmigłowca składał się z trzech pojemników wielkości walizek, które rozmiarem odpowiadały dzisiejszym Pelicanom 1500. Miały długość około czterech stóp [1,20 m], szerokość trzech stóp [0,9 m] i wysokość jednej stopy [0,3 m] i wykonane były z czegoś, co wyglądało na bardzo wysokiej jakości stop aluminium. Nie miały żadnych oznaczeń z wyjątkiem ostrzegawczych etykiet „ŚCIŚLE TAJNE: NIE DOTYKAĆ ANI NIE OTWIERAĆ BEZ UPOWAŻNIENIA”.

Ojciec wspomniał również, że były niewiarygodnie ciężkie. Powiedział, że uzbrojony personel strzegący tego obiektu, na terenie którego wylądował śmigłowiec, nie nosił żadnych insygniów, co wydało mu się dziwne, ponieważ wszyscy nosili wojskowe mundury, tyle że czarne.

Jedyne, co było widać, to betonowy bunkier, mały zbiornik i maszynownia oraz wierzchołek czegoś, co było dla mojego ojca (byłego górnika) oczywiste: kopalniana winda otoczona wieżami oświetleniowymi i ogrodzeniem zwieńczonym kolczastym drutem.

Po wylądowaniu i wyładowaniu ze śmigłowca tych trzech ciężkich pojemników, śmigłowiec został zatankowany, ponieważ po dwugodzinnym locie (przebyciu około 250 mil), osiągnęli granicę jego zasięgu. W drodze powrotnej nie rozmawiali zbyt wiele ze sobą. Wrócili do Unalakleet, lecąc prawie prosto na zachód i oddalając się od tej uzbrojonej placówki w tundrze.

W drodze powrotnej major, który pilotował śmigłowiec, wyraził swoje mieszane uczucia w sprawie zabrania mojego ojca na tę przejażdżkę: „Mam nadzieję, że to nie będzie cię dręczyć i niepokoić”. Mój tata wzruszył ramionami i odpowiedział, że skoro pensylwańskie kopalnie węglowe ani Japończycy w czasie II wojny światowej nie dali mu rady, to nie musi martwić się o niego.

Później, po tym jak ojciec opowiedział mi o tym locie, pewnego dnia w połowie lat 1980., pracując jako wolny strzelec otrzymałem zlecenie od Bell Labs w Murray Hill w stanie New Jersey na wykonanie pewnych prac związanych z telewizją. Przez większość swojego zawodowego życia prowadziłem własną firmę produkcyjną i wykonywałem wiele prac na zlecenie różnych oddziałów takich firm, jak Bell System, Long Lines General Departments, The Labs etc.

Tamtego dnia, późną wiosną, pracowałem w studiu głównego inżyniera. To był świetny facet. Miał na imię Phil i już nie żyje. Poszliśmy wtedy na lunch. Nasza rozmowa skupiła się na wakacjach, w ramach których Phil instalował na całym świecie nadajniki krótkofalowe dla różnych niedochodowych organizacji.

Zapytał mnie, czy byłem kiedykolwiek na Alasce. Odpowiedziałem mu, że przejechaliśmy ją całą w roku 1968 samochodem turystycznym i że moi rodzice byli nauczycielami w regionie North Slope. Wtedy opowiedział mi historię o swoim dobrym przyjacielu, który mieszkał w Summit w stanie New Jersey i pracował dla firmy Western Electric i że w roku 1960 został zatrudniony przez rząd do pracy w jakimś supertajnym projekcie energetycznym na Alasce.

Bruce Pearson,

New Jersey

 

(Źródło: Linda Moulton Howe, wrzesień 2012, www.earthfiles.com. Każdego, kto posiada więcej informacji na ten temat, prosimy o skontaktowanie się z Lindą Moulton Howe, pisząc na adres earthfiles@earthfiles.com)

 

Przełożył Jerzy Florczykowski

 

Script logo
Do góry