HISTORIA CUKRZYCY

W roku 1922 trzem kanadyjskim laureatom Nagrody Nobla, Bantingowi, Bestowi i Macleodowi, udało się w Toronckim Szpitalu Ogólnym ocalić życie czternastoletniej dziewczynki chorej na cukrzycę przy pomocy zastrzyków insuliny.6 Licencję na produkcję nowego cudownego leku uzyskała firma Eli Lilly, zaś społeczność medyczna pławiła się w chwale dobrze wykonanej roboty.

Dopiero w roku 1933 zaczęły dochodzić słuchy o pojawieniu się nowej, podstępnej formy cukrzycy. Pierwsze doniesienie autorstwa Joslyna, Dublina i Marksa opublikowano w magazynie American Journal of Medical Sciences. W doniesieniu tym, zatytułowanym „Studies on Diabetes Mellitus” („Badania cukrzycy”)7, jego autorzy omawiają pojawienie się epidemii cukrzycy o ogromnym zasięgu, która przypomina cukrzycę z lat dwudziestych XX wieku, tyle że nie poddaje się leczeniu przy pomocy insuliny. Co gorsze, podawanie w jej przypadku insuliny czasami wręcz zabija pacjenta.

Tej nowej odmianie cukrzy nadano nazwę „cukrzycy insulinoopornej”, ponieważ charakteryzował ją podwyższony poziom cukru we krwi i bardzo słaba reakcja na leczenie insuliną. Wielu lekarzom udało się uzyskać znaczne sukcesy w leczeniu tej odmiany cukrzycy za pomocą odpowiedniej diety. W latach trzydziestych i czterdziestych dowiedziano się bardzo wiele o związku między cukrzycą i dietą.

Na przełomie stuleci w Stanach Zjednoczonych na cukrzycę chorych było 28 osób na 10 000. Do roku 1933 ich liczba wzrosła o 1000 procent, czyniąc z niej chorobę, z którą stykało się coraz więcej lekarzy.8 Występując pod różnymi nazwami, choroba ta systematycznie się rozprzestrzeniała, rujnując w końcu zdrowie ponad połowy Amerykanów i czyniąc w latach dziewięćdziesiątych XX wieku prawie 20 procent społeczeństwa niezdolnym do pracy.9

W roku 1950 społeczności medycznej udało się przeprowadzić próby insuliny w serum. Ujawniły one szybko, że ta nowa choroba nie jest klasyczną cukrzycą, albowiem charakteryzowała się wystarczającym, a często nawet nadmiernym, poziomem insuliny we krwi.

Problem polegał na tym, że insulina nie działała – nie obniżała poziomu cukru. Ponieważ jednak ta choroba od niemal dwudziestu lat była znana pod nazwą cukrzycy, nazwano ją cukrzycą typu II, aby odróżnić ją od wcześniejszego typu I, którego przyczyną jest niedostateczna produkcja insuliny w trzustce.

Gdyby dietetyczne spostrzeżenia poprzednich dwudziestu lat zdominowały w owym czasie medyczną scenę, cukrzyca byłaby powszechnie uznana za wyleczalną, a nie za potencjalnie możliwą do wyleczenia. W rezultacie w roku 1950 przystąpiono do poszukiwania kolejnego cudownego leku, tym razem na cukrzycę typu II.

 

KUROWANIE KONTRA LECZENIE

Ten nowy, idealny, cudowny lek miał być efektywny, podobnie jak insulina, w usuwaniu szkodliwych objawów choroby, ale nie w pozbyciu się choroby będącej ich przyczyną. Czyli miał służyć wyłącznie podtrzymywaniu pacjenta przy życiu. Miał być opatentowywalny, czyli nie mógł być lekiem naturalnym, ponieważ takiego nie można opatentować. Podobnie jak insulina miał być wysoce dochodowy w produkcji i dystrybucji. Poza tym miał podlegać obligatoryjnej akceptacji ze strony rządu, aby stymulować lekarzy do jego przepisywania. Testowanie konieczne do jej uzyskania miało być bardzo kosztowne, aby zapobiec konkurencji ze strony innych, nie akceptowanych leków.

Takie są założenia oryginalnego medycznego protokołu „postępowania z objawami”. Postępując zgodnie z nimi firma farmaceutyczna i lekarz osiągają sukces w biznesie, zaś utrzymywany w stanie choroby pacjent odczuwa chwilową ulgę w postaci złagodzenia symptomów.

Następnie należało stłamsić naturalne leki, które rzeczywiście leczyły chorobę, a ich zwolenników powsadzać do więzień jako znachorów. Istnienie taniego, efektywnego, naturalnego leku prowadzącego do rzeczywistego wyleczenia choroby tylko psułoby ten znakomicie rozwijający się biznes.

Naturalne substancje często rzeczywiście leczą chorobę. To właśnie dlatego wykorzystywano prawo do usuwania naturalnych i często lepszych lekarstw z rynku, aby wymazać z medycznego słownika słowo „wyleczenie” i ograniczyć wolny rynek w medycynie.

Teraz już wiadomo, dlaczego słowo „wyleczenie” jest tak zaciekle zwalczane przez prawo. FDA stosuje szeroko pojęte orwellowskie zasady, które zakazują używania słowa „wyleczenie” przy opisie jakichkolwiek konkurencyjnych lekarstw lub naturalnych substancji. Jest tak dlatego, że wiele naturalnych substancji ma podwójne właściwości: leczą i zapobiegają chorobie. I właśnie dlatego to słowo tak przeraża farmaceutów i lekarzy.

 

HANDLOWA WARTOŚĆ SYMPTOMÓW

Po przestawieniu polityki przemysłu farmaceutycznego na niwelowanie symptomów a nie leczenie chorób zaistniała potrzeba zmiany sposobu reklamowania lekarstw. Dokonano tego w roku 1949 w środku ogromnej epidemii insulinoopornej cukrzycy.

W roku 1949 społeczność medyczna przeklasyfikowała symptomy cukrzycy10, włącznie z objawami wielu innych chorób, na odrębne jednostki chorobowe. Po takim przeklasyfikowaniu stanowiącym podstawę stawiania diagnozy konkurujące ze sobą grupy specjalistów medycznych szybko przechwyciły pokrewne zestawy objawów jako własne zestawy symptomów.

I tak specjaliści od chorób serca, endokrynolodzy, alergolodzy, urolodzy i wielu innych zaczęli leczyć objawy, które podlegały ich specjalizacji. Ponieważ przyczyna tych objawów była generalnie ignorowana, cel w postaci wyleczenia choroby został całkowicie utracony.

Na przykład niewydolność serca, która była wcześniej często uważana za symptom cukrzycy, teraz stała się chorobą wcale z nią nie związaną. Modne natomiast stało się traktowanie cukrzycy jako czynnika „zwiększającego ryzyko choroby serca”. Przyczynowa rola złego funkcjonowania układu kontroli poziomu cukru we krwi w przypadkach niewydolności serca stała się mało znana.

Zgodnie z nowym paradygmatem żadna terapia oferowana przez specjalistę od chorób serca nie leczy ani nie jest aplikowana z zamiarem wyleczenia choroby będącej przedmiotem jego specjalizacji. Na przykład trzyletni okres przeżycia w przypadku zastosowania bypassu (przepływ omijający) jest niemal taki sam, jak w przypadku niestosowania żadnego zabiegu.11

Obecnie ponad połowa obywateli Stanów Zjednoczonych cierpi z powodu jednego lub większej liczby symptomów tej choroby. Na jej początku była ona znana lekarzom jak typ II insulinoopornej cukrzycy, na którą cierpią dorośli i która rzadko jest nazywana hiperinsulinoaemią.

Według Amerykańskiego Towarzystwa Serca (American Heart Association) niemal 50 procent Amerykanów cierpi z powodu jednego lub więcej symptomów tej choroby. Jedna trzecia Amerykanów jest patologicznie otyła, a połowa ma nadwagę. Cukrzyca typu II, zwana również cukrzycą wieku dojrzałego, zaczyna się zwykle u dzieci w wieku sześciu lat.

Przyczyny wielu chorób o charakterze zwyrodnieniowym można prześledzić aż do źródeł w postaci ogólnej zapaści układu endokrynologicznego. W latach trzydziestych XX wieku lekarze znali to jako insulinooporną cukrzycę. To podstawowe schorzenie jest znane jako rozregulowanie układu kontrolującego poziom cukru we krwi spowodowane przez źle przygotowane tłuszcze i oleje. Całość pogarsza i komplikuje brak innych kluczowych składników odżywczych, które są potrzebne organizmowi do zwalczania konsekwencji metabolicznych przemian tych trucizn.

Nie wszystkie tłuszcze i oleje są takie same. Niektóre są zdrowe i korzystne, inne natomiast, zwłaszcza powszechnie dostępne w supermarketach, trujące. Zdrowotność nie polega na tym, czy są one nasycone, czy nienasycone, jak to stara się nam wmówić przemysł tłuszczowy. Wiele tłuszczów nasyconych jest bardzo zdrowych, a nienasyconych wysoce trujących. Istotnym czynnikiem różnicującym je jest ich pochodzenie – to, czy są naturalne, czy przetworzone.

W reklamie lansowanej przez przemysł tłuszczowy jest wiele nieuczciwości, której celem jest stworzenie jak największego rynku dla tanich, tandetnych olei, takich jak olej sojowy, z nasion bawełny lub rzepakowy.

Przy właściwie poinformowanym i świadomym społeczeństwie oleje te wypadłyby zupełnie z rynku i w USA, a w rzeczywistości na całym świecie, mielibyśmy do czynienia ze znacznie mniejszą liczbą przypadków cukrzycy.

Script logo
Do góry