Telekineza. Tak nazywamy przemieszczenia lekkich przedmiotów bez kontaktu fizycznego, których mogą dokonywać rzekomo szczególnie uzdolnione osoby – przesuwanie na odległość pudełka od zapałek po stole, utrzymywanie w powietrzu piłeczki pingpongowej, papierosa... Ośmielam się twierdzić, że zdolność telekinezy ma każdy. Opisany właśnie słomiany szkielet piramidy podwieście za wierzchołek do sufitu na cienkiej nitce ze sztucznego włókna (żeby nie nasiąkała wilgocią), a jeszcze lepiej na długim włóknie nylonowym wyciągniętym z nici pończochy. Podwieście piramidkę w takim miejscu pokoju, w którym jest najmniejsza konwekcja – nie ma ruchu powietrza. Po kilku godzinach, kiedy piramidka przestanie się obracać i całkiem znieruchomieje, pomalutku, żeby nie stwarzać powiewu, skierujcie z odległości około dwóch metrów na jej lewą stronę „trąbkę” złożoną z dwóch dłoni, jak pokazano na rysunku. Po kilku minutach (trzymajcie dłonie „na celu”!) pod działaniem tego „promienia energetycznego EPS”, piramidka zacznie się obracać zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Przerwijcie ten ruch, kierując promieniowanie na prawą stronę szkieletu piramidki – zatrzyma się i zacznie obracać się w lewo.
Przeprowadźcie doświadczenia o różnym czasie trwania i w różnych odległościach. Przekonacie się, że telekineza nie jest żadnym cudem, lecz jednym z przejawów działania Fal Materii dostępnym nie „wybrańcom”, ale każdemu. Przecież dłoń z członami palców to także wielokomórkowa struktura, wyraźnie odpychająca wskaźnik opisanego w tym rozdziale „słomiano-pajęczynowego” przyrządu. Korzystając z niego i ze szkieletu piramidy, możecie przy pomocy treningu rozwinąć swoje „zdolności telekinetyczne” i znacznie je wzmocnić.
„Zbożowy EPS”. Umieście bukiecik z 30–40 dojrzałych kłosów pszenicy, najlepiej z krótkimi wąsami, we wnętrzu pochylonego stożka z papieru, jak pokazano na rysunku. Promieniowania, odczuwalne także dłonią, odpychają wskaźnik ze słomy poprzez dowolne ekrany, nawet wyraźniej niż niektóre plastry. Działają tutaj liczne pachwiny w kształcie klinów znajdujące się między łuskami kłosów skierowane pod ostrym kątem do osi kłosa.
Sianokosy z cudami. W młodości pokazywano mi coś takiego: rano na skoszonej łące kawałeczek świeżo ściętej łodygi długości krótkiego ołówka kładziono na ostrze kosy na jej spojeniu z zewnętrznym żebrem – obuchem; drugi taki sam kawałek ściętej łodygi, położony na kosie, również stykający się z obuchem, lecz w pewnej odległości, był popychany ręką w kierunku pierwszego. W odległości około ośmiu centymetrów pierwszy ścinek łodygi był wprawiany w ruch, skokowo „uciekając” wzdłuż wyżłobienia od drugiego, znajdującego się w dłoni. Doświadczenie udawało się nie zawsze – najlepiej zaraz po skoszeniu dużej ilości trawy w tym samym miejscu, aby nie tracić ani sekundy; możliwe, że jakichś elementów lub warunków doświadczenia nie pamiętam. Grały tu rolę, jak teraz myślę, następujące czynniki: gwałtowna zmiana ogólnego pola EPS na skoszonej, „zdeformowanej” łące (przypomnijmy historię z wiatrołomem); „kratka” z palców ręki kosiarza, wielokomórkowe właściwości samej łodygi oraz możliwe że orientacja względem porannego Słońca. Elektrostatykę wykluczamy – wszystko o tej porze jest mokre...
„Zidentyfikowane obiekty latające”. Dawno, dawno temu na Kaukazie w zapadłej górskiej wiosce zdziwiło mnie, że jacyś ludzie błądzą nocami po górach pokrytych nieprzebytymi lasami z papierosami i wymachują rękami, przy czym iskierki ich papierosów na sekundę chowają się za ich sylwetkami... Okazało się, że to tamtejsze chrząszcze-świetliki o nazwie Luciola mingrelica migają tak w locie swoimi latarenkami. W doniesieniach o UFO (a także w listach moich czytelników) znajdujemy następujące informacje: ciemny latający „talerz” okazywał się w lornetce stadem ptaków albo gęstym rojem owadów; ja sam widziałem na Syberii nie tylko „słupy” owadów, ale nawet „kule” o średnicy 3–4 metrów. W jednym przypadku były to jakieś komaropodobne owady latające, które zbiły się w taki okrągły rój, w innym – uskrzydlone mrówki z gatunku Mirmica, które urządziły sobie godowe tańce w kształcie kuli. Nieświadomy tego człowiek mógł wziąć taki widziany z daleka rój za ogromny kulisty plazmoid.
O efekcie struktur porowatych opowiedziałem bardziej szczegółowo w mojej książce Tajny mira nasiekomych (Tajemnice świata owadów) wydanej w Nowosybirsku w roku 1990, w 3 numerze czasopisma Sibirskij wiestnik sielskochoziajstwiennoj nauki z roku 1984 i w 12 numerze czasopisma Pcziełowodstwo również z roku 1984. Fizyczna natura EPS została dokładnie wyłożona w 3 części książki Nieperiodiczeskije bystroprotiekajuszczije jawlienija w okrużajuszcziej sriedie (Nieperiodyczne szybko przebiegające zjawiska w środowisku naturalnym) wydanej w Tomsku w roku 1988. O zjawisku EPS opublikowałem łącznie około 30 różnych artykułów.
Reszta – tak jak już zapowiedziałem – będzie w następnej książce. Nadam jej przypuszczalnie taki sam tytuł jak temu rozdziałowi, mianowicie Lot.
Przełożył Waldemar Gajewski
Przypisy:
1. Aluzja do bohatera książki rosyjskiego pisarza Aleksego Tołstoja Gipierbołoid inżeniera Garina (polski przekład tytułu tej fantastyczno-naukowej powieści Wynalazek inżyniera Garina, niestety, nie oddaje dobrze oryginalnego tytułu książki), której tematem jest wynalazek zwany hiperboloidem. Bohater książki, inżynier wynalazca, zbudował urządzenie skupiające promieniowanie w ognisku hiperbolicznym, które nadawało mu ogromną siłę niszczącą... – Przyp. tłum.
2. Według źródeł niemieckich nazwisko wynalazcy brzmi Oscar Korschelt, natomiast pierwozwór nazwy patentu tego przyrządu nr 69340 z roku 1891 to „Ein Apparat für therapeutische Zwecke ohne bestimmte oder bewusste Suggestion” („Aparat do celów terapeutycznych bez określonej lub świadomej sugestii”). – Przyp. tłum.