Uniformitaryzm

Paradygmatem, który funkcjonuje w naukach nie tylko o kosmosie, ale również o Ziemi jest Uniformitaryzm. Sprowadza się on do stwierdzenia, że wszystkie czynniki kształtujące zarówno wszechświat, jak i układ słoneczny i naszą planetę, występują od bardzo dawna i możemy je obserwować do dziś. Do tych czynników należą: grawitacja, tektonika płyt kontynentalnych, wulkanizm, sedymentacja, erozja i czynniki biologiczne. Chociaż geolodzy przyznają, że raz na jakiś czas Ziemię nawiedzają globalne kataklizmy, to ich zdaniem kataklizmy te są zawsze wywołane uderzeniami różnej wielkości meteorytów. Poza wywołaniem zmian klimatycznych i towarzyszących im masowym wymieraniom gatunków, uderzeniom tym nie przypisuje się w geologii większej roli. Geolodzy są bowiem przekonani, że najważniejsze i zachodzące na największą skalę procesy (tektonika płyt odpowiedzialna za procesy wypiętrzania gór, sedymentacja, czyli osadzanie się warstw, oraz erozja, czyli wywołany czynnikami środowiska nieustanny proces rozpadu) przebiegają w bardzo powolnym tempie i dopiero akumulacja ich efektów na przestrzeni niewyobrażalnie długich okresów czasu sprawia, że ich skutki są tak spektakularne.

A jednak nie wszyscy uczeni w pełni zgadzają się z modelem powolnych zmian. Zwolennicy katastrofizmu uważają, że powstawanie największych struktur geologicznych jest wynikiem najgwałtowniejszych procesów. Ich zdaniem powierzchnia naszej planety została ukształtowana głównie w efekcie różnego rodzaju kataklizmów, których natura do dziś nie jest wyjaśniona ani nawet nie była dostatecznie szczegółowo badana.

Geolodzy wiedzą, że erozja czy sedymentacja mogą zachodzić w dość szerokim zakresie prędkości. Jednak gwałtowne epizody błyskawicznego działania tych procesów kojarzą im się raczej ze zdarzeniami o zasięgu lokalnym i nie mającymi większego wpływu na geologię. Powodem, dla którego nie brano pod uwagę, że na przykład sedymentacja i erozja mogą zachodzić w sposób gwałtowny na ogromną skalę, był fakt, że w paradygmacie grawitacyjnym pewne procesy, chociaż są teoretycznie możliwe, to jednak nie mogą zachodzić w warunkach panujących dzisiaj na Ziemi. Żeby zrozumieć, dlaczego geologia poszła takim a nie innym tropem, musimy wziąć pod uwagę, że większość teorii obowiązujących w geologii do dziś zostało sformułowanych jeszcze w wiekach XVII, XVIII i XIX. W XX wieku dołączyła do nich tylko teoria płyt tektonicznych. Nie powinno więc nas dziwić, że teorie te nie brały pod uwagę czynników, których istnienie odkryliśmy dopiero dzięki postępowi technicznemu (np. elektryczność, istnienie wiatru słonecznego, plazmosfery czy magnetosfery). Z drugiej strony geolodzy nie powinni tak kurczowo trzymać się starych założeń. Od tamtej pory dokonano wielu nowych odkryć, których znaczenie jest wręcz fundamentalne, a które nigdy nie stały się przedmiotem poważnej dyskusji. Należą do nich:

1. Udokumentowane przykłady „natychmiastowej” fosylizacji. Należą do nich między innymi.

a. Skamieniały pień drzewa ściętego jeszcze za życia piłą mechaniczną (zostało ono ścięte przez techników w celu uzyskania wolnej przestrzeni na pociągnięcie linii wysokiego napięcia).

b. Skamieniałe mięczaki z zachowaną strukturą komórkową.

c. Skamieniałe ryby z zachowanymi w skrzelach strukturami niezapadniętych naczynek krwionośnych, które normalnie zapadają się niemal natychmiast po ustaniu akcji serca.

2. Odkrycie dowodów na natychmiastowe zlodowacenie, o którym świadczą znaleziska całkowicie zamarzniętych (czyli zamarzniętych w bardzo krótkim czasie) mamutów z jeszcze nie połkniętą roślinnością w pyskach, która na dodatek nie mogła rosnąć w tundrze.

3. Odkrycie spontanicznej separacji i jednoczesnego depozytu warstw różnych kruszyw pod wpływem zmiennego pola elektromagnetycznego (eksperymenty laboratoryjne).

Odkrycia tego typu są przez główny nurt nauki aktywnie zwalczane lub ignorowane. Dzieje się tak, ponieważ w sposób bezdyskusyjny podważają one uniformitarystyczne założenia, na których opierają się teorie przedstawiane w podręcznikach szkolnych.

Pomimo początkowych oporów teoria tektoniki płyt szybko uzyskała wśród geologów niemal status dogmatu. Być może stało się tak dlatego, że doskonale wpisuje się ona w przyjęty jeszcze w XIX wieku paradygmat ciągłych powolnych zmian. Dziś wszelkie próby podważania tej teorii są wyśmiewane lub cenzurowane przez establishmentowych wydawców. Fakt potwierdzenia pomiarów wykazujących rozszerzanie się dna oceanicznego nie musi jednak świadczyć o wzajemnym przemieszczaniu się płyt kontynentalnych. Niektórzy naukowcy zwrócili bowiem uwagę, że dokładnie taki sam efekt może być wywoływany powiększaniem się średnicy naszej planety. (Według nich płyty kontynentalne mogły kiedyś pokrywać całą powierzchnię Ziemi, której ciągłe rozszerzanie się powoduje ich wzajemne oddalanie).

Jedno z twierdzeń teorii tektoniki płyt mówi o tym, że trzęsienia ziemi są wynikiem gwałtownego wyzwolenia energii nagromadzonej w skałach dwóch przemieszczających się względem siebie płyt. Wyzwolenie tej energii następuje w momencie, gdy naprężenia wywołane wzajemnym tarciem przekraczają wytrzymałość skał i dochodzi do gwałtownego ich odkształcenia wywołującego drgania sejsmiczne. O nieadekwatności tego wyjaśnienia świadczą wyniki pewnych pomiarów. Wynika z nich, że grubość płyt kontynentalnych może dochodzić do maksimum 100 km (grubość płyt oceanicznych jest znacznie mniejsza i waha się w granicach 10–15 km). Tymczasem największa zanotowana głębokość źródła fal sejsmicznych wynosi nieco ponad 700 km! Przecież na takich głębokościach nie może być mowy o sztywności skał i nagromadzeniu energii tarcia. Wniosek jest prosty, ale nie usłyszycie go z ust żadnego „szanującego się” geologa. Teoria tektoniki płyt nie wyjaśnia przyczyn trzęsień ziemi. W rzeczywistości okazało się, że trzęsienia ziemi są skorelowane z aktywnością słoneczną i prawdopodobnie są wynikiem wyładowań elektrycznych zachodzących głęboko pod powierzchnią Ziemi.

 

PARADYGMAT ELEKTRYCZNY

Uwagi ogólne

By zrozumieć i w pełni uświadomić sobie znaczenie tego typu odkryć, potrzebna jest zmiana perspektywy oglądu zjawisk, którą daje nowy paradygmat. Paradygmat ten jest w swoim założeniu bardzo prosty i sprowadza się do stwierdzenia, że oddziaływaniem, które rządzi światem we wszystkich skalach jest oddziaływanie elektryczne.

W tym momencie trzeba zwrócić uwagę, że siła przyciągania elektrostatycznego pomiędzy dwiema naładowanymi cząstkami jest silniejsza od siły grawitacji aż 1039 (10 do 39 potęgi) razy! Obydwie siły są proporcjonalne do ilości cząstek i mają dokładnie taki sam zasięg, a więc proporcja różnicy siły jest taka sama bez względu na odległość między oddziałującymi cząstkami.

Dlaczego więc wszechpotężne oddziaływania elektryczne nie były i nie są brane pod uwagę w astronomii? Nie były, ponieważ w czasach Newtona nie były znane, i nie są, ponieważ uważa się, że obiekty makroskopowe, czyli składające się z ogromnej ilości cząstek, są elektrycznie obojętne. Dlaczego? Ponieważ w przeciwieństwie do grawitacji, oddziaływanie elektryczne jest dwojakiego rodzaju, czyli cząstki mogą się przyciągać (przeciwne ładunki) albo odpychać (te same ładunki). Dzięki temu zbiory różnie naładowanych elektrycznie cząstek mogą być elektrycznie zrównoważone (mogą zawierać dokładnie tyle samo protonów co elektronów), a przez to nie oddziałują elektrycznie.

Możliwość, że ciała niebieskie mogą posiadać ładunek elektryczny odrzucono ze względu na prace Sydneya Chapmana (1888–1970). Ten wpływowy brytyjski matematyk i geofizyk stworzył teorię, według której zorze polarne miały być wynikiem interakcji górnych warstw atmosfery z ziemskim polem magnetycznym. Wyśmiewał prace Kristiana Birkelanda, który prawidłowo wydedukował, że zorze nie są wywołane przez ziemskie pole magnetyczne, ale przez wiatr słoneczny. (Chapman w końcu zaakceptował wyjaśnienie Birkelanda, uznając je… za swoje).

 

 

Kristian Birkeland (1867–1917)

 

 

Chapman był świetnym matematykiem. Analizując stworzony przez siebie matematyczny model przepływu gazów w przestrzeni kosmicznej zauważył, że wprowadzenie do niego oddziaływań elektromagnetycznych mocno go komplikuje. Odrzucenie tego typu oddziaływań uzasadnił stwierdzeniem, że w kosmosie elektrony odpychają się, a to sprawia, że natychmiast się rozpraszają nie wywołując żadnych efektów. Autorytet Chapmana w połączeniu z wygodą obliczeń w jego modelu sprawiły, że astronomowie nie biorą pod uwagę oddziaływań elektrycznych do dziś. Dzieje się tak, mimo iż Hannes Alfven, który podczas akceptacji swojej Nagrody Nobla (w roku 1970 za stworzenie magneto-hydro-dynamiki) ostrzegł astronomów przed ignorowaniem tych oddziaływań, twierdząc, że zaprowadzi to astronomię i kosmologię w ślepą uliczkę.

 

 

Hannes Alfén (1908–1995)

 

 

On sam już nieco wcześniej zauważył, że to dynamika plazmy, a nie dynamika obojętnego gazu jest kluczem do rozszyfrowania kosmicznych zagadek. Zainspirowany mocą nowej perspektywy w wyjaśnianiu zjawisk kosmicznych wpadł na rewolucyjny pomysł, zgodnie z którym „obserwowana obecność kablopodobnych struktur (prądów Birkelanda) w plazmie, daje powód do rysowania diagramów obwodów elektrycznych dla zjawisk elektromagnetycznych w kosmosie i do rozmawiania o nich językiem elektrotechniki”. Ta idea stała się jednym z fundamentów rozwoju nowej dziedziny nauki – kosmologii plazmowej.

Chociaż status kosmologii plazmowej jako odrębnej dziedziny nauki został uznany przez IEEE (Institute of Electrical and Electronics Engineers – Instytut Inżynierów Elektryków i Elektroników), to jej osiągnięcia są przez astronomów ostentacyjnie ignorowane. Nie da się bowiem pogodzić astronomii opartej na grawitacyjnym oddziaływaniu obojętnych gazów z modelem opartym na dynamice plazmy. To są diametralnie różne mechanizmy zachodzenia omawianych procesów. Argumentem przemawiającym za modelem plazmowym jest to, że w celu wyjaśnienia własności jakiegokolwiek obiektu astronomicznego nie wymaga on istnienia żadnych niewidzialnych bytów ani wydumanych procesów, których nie da się odtworzyć w laboratorium. Tymczasem astronomowie poza wspomnianymi wcześniej czarnymi dziurami, ciemną materią i ciemną energią, do wyjaśnienia wyników obserwacji przywołują również „akrecję”, która ma być procesem odpowiadającym za powstawanie gwiazd i planet. Polegać ma ona na grawitacyjnym zapadaniu się obłoków gazu, czemu towarzyszyć ma tworzenie obracających się tak zwanych dysków akrecyjnych. Astronomowie nie przejmują się wcale tym, iż nikt nie zaobserwował tego procesu w żadnym laboratorium. Do dobrego samopoczucia wystarczą im odpowiednio zaprogramowane symulacje komputerowe.

Chociaż kosmologia plazmowa oferuje ogromne bogactwo nowych interpretacji obserwowanych obiektów i zjawisk kosmicznych, to jest tylko jednym z wielu aspektów paradygmatu elektrycznego.

Otwarcie umysłu na możliwość posiadania przez ciała niebieskie ładunku elektrycznego pozwoliło Immanuelowi Velikovsky’emu dokonać wręcz monumentalnej syntezy naszej wiedzy. Udało mu się bowiem znaleźć kontekst nadający sens pozornie fantastycznym opisom zawartym w starożytnych dokumentach. W ten sposób Velikovsky przywrócił najstarszym znanym nam opowieściom walor – co prawda ograniczonego stopniem rozwoju kulturowego – ale jednak rzetelnego przekazu historycznego. Znaczenia tego zwrotu w myśleniu nie sposób przecenić.

Script logo
Do góry