Martin: Nic dziwnego, że był taki raban.

McCanney: I to potężny. Kiedy już się rozniosło, o co chodzi, zadzwoniłem do Ośrodka Kosmicznego Goddarda [Goddard Space Center] i zapytałem ich sekretarkę: „Co się dzieje? Słyszałem o tej komecie...” A ona na to: „Mój Boże, to jest wielkie!” Z początku pomyślałem, że chodziło jej o to, że to nowość, wielka wiadomość. W rzeczywistości miała na myśli jej rozmiary porównywalne z rozmiarami planety. Cały czas ją śledzili.

Widzi pan, w tym miejscu zaczyna się podział, bo właśnie dopiero wtedy wielu naukowców, nawet z Ośrodka Goddarda, dowiedziało się o tym. Tymczasem śledzono ją już od roku 1991, a możliwe że jeszcze wcześniej. Harrington też ją odkrył, ponieważ z jego zapisków z roku 1991 wyraźnie widać, że wiedział, gdzie skierować wzrok, aby ją zobaczyć.

A jak wiadomo, dawno temu... jeden z towarzyszy Nibiru dokonał potężnych zniszczeń na Ziemi.

Martin: Towarzyszy?

McCanney: Tak, towarzysz. Ten, który stał się później Wenus. Velikovsky1 miał rację, twierdząc, że Wenus była kiedyś ogromną kometą, która przedzierała się przez układ słoneczny i została przechwycona przez pole grawitacyjne Jowisza, zaś po około 600 latach od momentu przechwycenia zbliżyła się do Ziemi, po czym ustabilizowała się, stając się planetą, jaką dziś znamy.

Otóż kometa Hale-Boppa była tu około 4200 lat temu. W tym samym czasie Jowisz przechwycił Wenus. Oba obiekty były mniejszymi towarzyszami Nibiru. Dlatego nie chcieli, aby ktokolwiek dowiedział się o towarzyszu komety Hale-Boppa, bo wiedzieli, że jest on na kursie kolizyjnym z Ziemią, wiedzieli również, że jest to towarzysz większego ciała, które było przyczyną wszystkich problemów. Nie zdawali sobie jednak sprawy, że kometa Hale-Boppa też była jednym z jego towarzyszy. Teraz, kiedy nadchodzi niszczyciel, to Coś Wielkiego, Nibiru, towarzyszy mu ich cała świta.

Martin: Zgaduję, że kometa NEAT jest jednym z członków tej świty?

McCanney: I w tym właśnie rzecz. Kiedy kilka tygodni temu stanęliśmy przed nawałą tych komet, ani razu nie wspomnieli o komecie NEAT, C-2002/VI. Najwyraźniej wszystko to zbliża się od strony południowej półkuli.

Wtedy Harrington oczywiście wiedział bardzo dobrze, gdzie ona była, i to z powodu, który już podałem. Warto zauważyć, że kiedy historia Harringtona ujrzała światło dzienne, rząd próbował wystosować oświadczenie poprzez niektórych astronomów, którzy występują w radiu, tych od dezinformacji, którzy oświadczyli: „No cóż, na podstawie nowych danych dokonaliśmy korekty mas tych planet i możemy stwierdzić, że panujemy nad sytuacją”.

Rzecz w tym, że to, iż widzimy, że te planety [Uran i Neptun] są „ściągane w dół”, niczego nie załatwia. To daje tylko korektę ich położenia w płaszczyźnie planet [ekliptyce]. Ten obiekt był wystarczająco duży już wtedy, w roku 1991, żeby ściągać Urana i Neptuna z ich orbit. Jest aż tak wielki!

Rozumie więc pan obawy dotyczące tego towarzysza. Oni wszyscy wiedzą, również Watykan, że to właśnie towarzysz był przyczyną zniszczeń ostatnim razem. No i potem ten towarzysz stał się Wenus. To, czego nie rozumieją, to to, że jest bardzo trudno opracować ich orbity i NASA uczy się tego z wielkim trudem. Nie udało się im przewidzieć trasy Hale-Boppa, ponieważ zmieniała się codziennie. To była jedna ze spraw, jaką zajmowaliśmy się w Grupie Millennijnej – śledzenie dziennych zmian jej orbity na rządowych stronach efemeryd2.

Martin: Czy kometa NEAT była niespodzianką? Czy pojawiła się nie wiadomo skąd, czy też spodziewali się jej?

McCanney: Nie. Kometa NEAT to kolejne wielkie jądro wielkości planety, co najmniej wielkości Księżyca, a może i większe. NASA wiedziała, że się zbliża. Prawdopodobnie zaobserwowali ją już wiele lat temu jako część zbliżającej się nawały, którą uważam za część świty Planety X. Nie chcieli, aby ktokolwiek się o tym dowiedział, z prostego powodu – wiedzieli, że zbliży się okrążając Słońce i że jest duża. Prawdopodobnie zupełnie nie spodziewali się, że będzie tak jasna, jak była. Była widoczna na dziennym niebie tuż obok Słońca, kiedy je mijała – przez 12 godzin, kiedy się zbliżała.

Martin: To rodzi oczywiste pytanie: ilu jeszcze tych towarzyszy możemy się spodziewać?

McCanney: Nie wiemy. Oczywiście NASA ma bardzo dobre dane na ten temat. Inną ważną rzeczą, jaką chciałem już wcześniej powiedzieć w odniesieniu do komety Hale-Boppa, jest to, że w sześcioletnim okresie w latach 1991–1996, kiedy rzeczywiście dotarła do peryhelium3, straciła trzy miesiące na przybycie ze względu na to, że ciągnęła za sobą ogromny ogon. Tylko dlatego nie nastąpiło bezpośrednie zderzenie z Ziemią. Mówiąc „bezpośrednie zderzenie”, nie mam tu, oczywiście, na myśli uderzenia w powierzchnię Ziemi, ale to, że znaleźlibyśmy się w odległości około miliona mil [1 600 000 km] od niej. Każdy, kto zna się na rzeczy, wie, że to oznaczałoby ogromne zniszczenia na naszej planecie. Nastąpiłyby potworne pływy. Jedynie dzięki temu, że coś ją zwolniło, rozminęliśmy się z nią.

Martin: To prowadzi do kolejnego pytania, które brzmi: dokąd leci NEAT?

McCanney: NEAT zawróciła. Określenie jej orbity to zadanie numer 4 w mojej południowo-amerykańskiej ekspedycji, jako że straciła ona dużo energii, kiedy okrążała Słońce, i przejęła sporo materiału z ogona. Tak więc nie wróci i nie uderzy w Ziemię. NASA stale mówi: „Och, ci ludzie myślą, że uderzy w Ziemię”. Nie, nie. Nikt nic nie mówi na temat zderzenia z Ziemią. Oni kpią sobie z ludzi i tak naprawdę to ich agenci wpuścili te historie do Internetu, żeby mogli sobie potem kpić z ludzi. To część ich kampanii dezinformacyjnej.

Martin: Kiedy kometa rozmiarów NEAT lub planeta tej wielkości przelatuje obok Słońca, jakie są skutki jej „oddziaływania na odległość”?

McCanney: Flara, która wytrysnęła ze Słońca i jest widoczna na wielu zdjęciach, dogoniła kometę i uderzyła w jej ogon.

Martin: Flara o długości 8 000 000 kilometrów?

McCanney: Tak. Gdyby wytrysnęła w stronę Ziemi, znokautowałaby nas, ale, na szczęście, poszła w zupełnie innym kierunku.

Zastanówmy się jednak nad czymś innym. To, czego pan nie widział, ale ja tak, to coś, co wydobywało się z NEAT... Jeśli przyjrzy się pan uważnie, zobaczy pan cienkie jak igła pasemko wychodzące bezpośrednio ze Słońca i dalej z jądra po prawej stronie ekranu. Łączy się z Merkurym. Merkury znajdował się w koniunkcji4 z NEAT, kiedy przemierzała ekliptykę. Ta linia, którą widzi pan na zdjęciach Słońca, łączy się z Merkurym.

Ustawmy więc Ziemię, o tam. Co by było, gdyby Ziemia przesunęła się o 90 stopni i nie bylibyśmy bokiem do niej? Wówczas znaleźlibyśmy się na drodze tej flary lub przyjęlibyśmy na siebie elektryczne wyładowanie pochodzące z NEAT. O tym właśnie opowiadają starożytni, o kometach i piorunach przemieszczających się po niebie. Oni byli świadkami tych zjawisk – Zeusa ciskającego pioruny w Marsa. Oni to wszystko widzieli.

Martin: Czyli że ich opowieści są dosłowne, nie mają charakteru metaforycznego?

McCanney: Nie, to nie były metafory. Kiedy Wenus zbliżyła się do Marsa, uderzyła wyładowaniem elektrycznym i w atmosferze Marsa rozgorzały zorze. Wyglądało to, jakby wąż sięgał po Marsa, to dosłownie wyssało całą jego atmosferę i wody. Oni to widzieli. Wiedzieli, że wcześniej Mars był planetą bogatą w wodę, był błękitną planetą, tak jak Ziemia. Mars ma teraz bardzo cienką atmosferę a Wenus bardzo gęstą i grubą, kilka tysięcy razy gęstszą od ziemskiej, jednak procentowo składy atmosfer Wenus i Marsa są identyczne, co oznacza, że zostały one uformowane w tym samym kotle i przekazały je sobie.

Martin: Chciałem jeszcze zapytać o Velikovsky’ego. Pan bardzo go przypomina, chociażby w tym, że miał on, tak jak pan teraz, nieprzyjemne doświadczenia. Często go wyśmiewano, ale w końcu okazało się, że miał rację.

McCanney: Nie ma już najmniejszych wątpliwości, że Velikovsky miał rację. Najciekawsze w jego przypadku jest jednak to, że on wcale nie studiował astronomii, a jedynie badał kalendarze!

Script logo
Do góry