Liczne badania dowodzą, że oba te metale odgrywają zasadniczą rolę we wszystkich neurodegeneratywnych zaburzeniach. Należy również pamiętać, że oba kumulują się w mózgu i rdzeniu kręgowym, co powoduje, że są to toksyny o charakterze kumulatywnym, znacznie niebezpieczniejsze od toksyn, które są szybko wydalane.

Idąc nieco dalej, na stronie 23 dr Tom Sinks, wicedyrektor ds. naukowych Narodowego Ośrodka Zdrowotności Środowiska przy CDC i dyrektor Oddziału Wad Wrodzonych, Ułomności Rozwojowych i Zdrowia, zapytuje: „Zastanawiam się, czy w aspekcie tego, czym się tu dziś zajmujemy, działanie soli aluminium ma jakiś wpływ na zdrowie?” Dr Martin Meyers, dyrektor Biura Narodowego Programu Szczepień, odpowiada: „Nie, nie sądzę, aby istniały jakiekolwiek obawy o stan zdrowia”. Dzieje się to po konferencji w sprawie aluminium, która odbyła się rok wcześniej, w trakcie której udowodniono istnienie poważnych zagrożeń dla zdrowia w świetle obszernej literatury naukowej dowodzącej, że aluminium stanowi wielkie zagrożenie.

Na stronie 24 dr William Weil, pediatra reprezentujący Komitet Zdrowotności Środowiska Amerykańskiej Akademii Pediatrycznej, nadaje pewien sens dyskusji, przypominając jej uczestnikom o „...ogromie danych dotyczących rozwoju układu nerwowego, które sugerują, że mamy do czynienia z poważnym problemem. Im wcześniej się to podaje, tym większy potem problem”. Chodzi mu o to, że im wcześniej oddziałujemy na mózg dziecka, tym bardziej prawdopodobne jest jego uszkodzenie u noworodka. Muszę mu wierzyć, bowiem zaraz potem przyznaje, że znaczna część rozwoju mózgu zachodzi później. Przypomina również swoim kolegom, że aluminium wytwarza ostrą demencję, a nawet jest przyczyną śmierci w przypadkach dializy. Ostatecznie wysuwa następujący wniosek: „Domniemywanie, że nie ma tu żadnego problemu, jest pozbawione realizmu” (strona 25).

Co więcej, dr Meyers dodaje: „Odbyliśmy spotkanie w sprawie aluminium w ramach spotkań poświęconych jonom metali w biologii i medycynie i szybko stwierdziliśmy, że z braku danych nic nie wiemy o ich kumulatywnym lub inhibitującym działaniu”. Ponownie mamy tu do czynienia z wybiegiem o nazwie „brak danych”. Na temat szkodliwego wpływu aluminium na mózg jest bardzo dużo danych i znaczna ich część została zaprezentowana na tej właśnie konferencji.

 

NEUROTOKSYCZNOŚĆ RTĘCI

Dr Johnson cytuje również dra Thomasa Clarksona (identyfikującego się z programem badań rtęci realizowanym przez Uniwersytet Rochesterski), który stwierdza, że opóźnienie o  sześć miesięcy szczepień przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B nie wpłynie na obciążenie rtęcią (strona 20). Wysuwa też właściwy wniosek, mówiąc: „Sądzę, że różnica dotyczy terminu. Chodzi o to, że chronimy pierwsze sześć miesięcy rozwoju centralnego układu nerwowego”.

Przez chwilę wydawało mi się, że wreszcie natknęli się na jedną z najbardziej podstawowych koncepcji w neurotoksykologii. Niestety, zaraz potem dr Meyers rozwiewa moje nadzieje, mówiąc, że pojedyncze, oddzielne dawki w ogóle nie wpłyną na poziom rtęci we krwi.

W tym momencie konieczne jest podanie trochę danych na ten temat. Ważnym faktem jest to, że rtęć jest metalem rozpuszczającym się w tłuszczach, czyli że jest magazynowana w zasobach tłuszczu znajdującego się w organizmie. Mózg w 60 procentach składa się z tłuszczu, co oznacza, że jest podatnym miejscem do jej magazynowania. W ramach dyskusji zgromadzeni uzgodnili pogląd, że około połowa etylortęci jest wydalana w ciągu kilku miesięcy od momentu jej przyjęcia.

Ostatnie badania wykazały, że okres połowicznego rozpadu etylortęci wynosi siedem dni. Jeśli nawet tak jest, to i tak znaczna część rtęci przedostaje się do mózgu (wykazano, że z łatwością przenika barierę krew-mózg), gdzie odkłada się w fosfolipidach (tłuszczach). Wraz z każdą kolejną dawką – proszę pamiętać, że dzieci otrzymują aż 22 porcje szczepionek – jej ilość w mózgowym magazynie wzrasta. Właśnie dlatego określamy rtęć jako kumulatywną truciznę. W czasie całej konferencji ani razu nie podkreślili tego istotnego faktu. Ani razu. Co więcej, postępują tak, aby utwierdzić nie obeznanych w neurologii, że wszystko, o co tu chodzi, sprowadza się do poziom tych czynników we krwi.

W rzeczywistości na stronie 163 dr Robert Brent, biolog rozwojowy i pediatra z Uniwersytetu Thomasa Jeffersona i Szpitala Dziecięcego Duponta, powiada, że nie posiadamy danych dowodzących kumulacji oraz że „przy wielokrotnych ekspozycjach zwiększa się poziom, niemniej nie wiemy, czy to jest prawda, czy nie”. Nieco dalej rehabilituje się nieco, stwierdzając, że część uszkodzeń jest nieodwracalna i że więcej tych nieodwracalnych zmian powstaje z każdą kolejną dawką, co ma w tym aspekcie charakter kumulatywny.

Na stronie 21 dr Thomas Clarkson wygłasza zdumiewające oświadczenie dające do zrozumienia, że nie zna żadnych badań dowodzących, iż wystawienie na działanie rtęci tuż po urodzeniu lub w okresie sześciu miesięcy po urodzeniu miałoby szkodliwy wpływ. Dr Isabelle Rapin, dziecięcy neurolog z Akademii Medycznej im. Alberta Einsteina, idzie jego tropem, stwierdzając, że „nie jest ekspertem w sprawie rtęci w okresie niemowlęcym”, ale wie, że rtęć może mieć wpływ na nerwy (obwodowy układ nerwowy). Tak więc jeden z naszych ekspertów przyznaje, że niewiele wie o wpływie rtęci na układ nerwowy niemowląt. Pytam więc, co robi w tym gronie? Dr Rapin przyznaje, że bardzo interesuje się zaburzeniami rozwoju, w szczególności tymi, w wyniku których powstają zaburzenia mowy i autyzm, i jednocześnie niewiele wie o wpływie rtęci na mózg niemowlęcia.

Chociaż ta konferencja zajmowała się wpływem rtęci w postaci tiomersalu na rozwój mózgu niemowlęcia, przez cały czas jej trwania nasi eksperci, zwłaszcza „wakcynolodzy”, przejawiali znikomy poziom wiedzy na temat rtęci, z wyjątkiem ograniczonego zakresu literatury, która nic nie mówi o jej toksycznym wpływie, chyba że na bardzo wysokim poziomie. Nikt z dobrze znanych ekspertów nie został zaproszony, takich jak dr Ascher ze Szkoły Medycznej Bowmana Greya lub dr Haley Boyd, który kierował szeroko zakrojonymi badaniami toksycznego wpływu niskich stężeń rtęci na centralny układ nerwowy. Nie zaproszono ich, ponieważ zaszkodziliby prawdziwemu celowi tej konferencji, którym było oczyszczenie z zarzutów rtęci zawartej w szczepionkach.

W czasie konferencji dr Brent wielokrotnie przypominał wszystkim, że najbardziej kluczowe dla rozwoju mózgu są początkowe fazy ciąży. Wskazał konkretnie, że dojrzewanie układu nerwowego przypada na okres między ósmym a osiemnastym tygodniem ciąży. W rzeczywistości okres szybkiego dojrzewania mózgu, rozwoju synaptycznego i szlaków bodźców nerwowych przypada na okres ostatnich trzech miesięcy ciąży i trwa przez dwa lata po urodzeniu. Często mówi się o tym okresie jako o okresie „przyspieszonego wzrostu mózgu”. O tym też ani razu nie wspomniano podczas konferencji, ponieważ gdyby matki wiedziały, że mózgi ich dzieci rozwijają się intensywnie aż do wieku dwóch lat, byłyby mniej skłonne do zaakceptowania nonsensu pod postacią „bezpiecznej rtęci”, który promują „wakcynolodzy”.

Mózg rozwija się w tym okresie do ponad 100 trylionów synaptycznych połączeń i dziesiątek trylionów połączeń dendrytów. Zarówno dendryty, jak i synapsy, są bardzo wrażliwe na nawet bardzo niskie dawki rtęci i innych toksyn. Wykazano również, że subtoksyczne dawki rtęci mogą blokować transport glutaminianowych protein, które odgrywają zasadniczą rolę w ochronie mózgu przed ekscytotoksycznością.

Niepoważalne badania dowodzą, że uszkodzenia tego układu ochronnego grają zasadniczą rolę w większości chorób zwyrodnieniowych układu nerwowego oraz w zakłóceniach procesu rozwoju mózgu.

Ostatnie badania dowodzą, że glutaminian kumuluje się w mózgu autystycznych dzieci, jednak nie wygląda na to, aby ekspertów niepokoiła rtęć, która jest potężnym czynnikiem sprawczym ekscytotoksyczności.

Warto również zauważyć, jak wiele razy dr Brent podkreślał, że nie znamy progu toksyczności rtęci w odniesieniu do rozwijającego się mózgu, co również nie jest prawdą. Otóż wiemy i mówi się o tym wyraźnie w magazynie Journal of Neurotoxicology, że wszystko powyżej 10 mg jest neurotoksyczne, podczas gdy WHO podaje z kolei, że nie istnieje bezpieczny poziom rtęci w organizmie.

Na stronie 164 dr Robert Davis, profesor nadzwyczajny pediatrii i epidemiologii Uniwersytetu Waszyngtońskiego, podaje bardzo ważne spostrzeżenie. Podkreśla, że w populacji takiej jak amerykańska znajdują się jednostki o odmiennych poziomach rtęci w organizmie wynikających z różnych przyczyn (dieta, zamieszkiwanie w pobliżu zakładów spalających węgiel etc.) i podczas szczepienia wszystkich bez wyjątku u osób z wysokim poziomem rtęci podnosimy go na najwyższy poziom, a w przypadku osób ze średnim poziomem podwyższamy go do bardzo wysokiego poziomu. Wydaje się, że „wakcynolodzy” z ich syndromem „konkretnego myślenia” nie są w stanie pojąć, że nie wszyscy są tacy sami, czyli nie potrafią dostrzec „niewiadomych”, o których mówią.

Aby jeszcze bardziej uwypuklić ten aspekt zagadnienia, wyobraźmy sobie rolniczą rodzinę, która mieszka w odległości około 5 km od spalającej węgiel elektrowni. Ponieważ ich miejsce zamieszkania znajduje się także w pobliżu morza, spożywają codziennie pochodzące z niego produkty.

Sztuczne nawozy, pestycydy i herbicydy stosowane w produkcji roślinnej zawierają znaczne ilości rtęci. Podobnie duże ilości rtęci emitują w powietrze, którym oddychają, spalające węgiel elektrownie. Co więcej, pochodzące z morza produkty zawierają rtęć w ilościach większych od dopuszczalnych przez normy EPA (Agencja Ochrony Środowiska). Oznacza to, że wszystkie dzieci urodzone w tej rodzinie będą miały bardzo wysoki poziom rtęci. Tuż po urodzeniu poddaje się je dodatkowo licznym szczepieniom zawierającym kolejne dawki rtęci i w ten sposób jeszcze bardziej zwiększa się w ich organizmie już i tak ogromne obciążenie rtęcią.

Czyżby ci „wakcynolodzy” chcieli przekonać nas, że te dzieci się nie liczą i że należy złożyć je na ołtarzu „polityki szczepień”?

Script logo
Do góry