POLITYKA UCZELNI MEDYCZNYCH

Można by przypuszczać, że student zdolny do wykonania badań takich jak wyżej opisane powinien być źródłem ogromnej dumy każdej uczelni medycznej. Mój opiekun na studiach opisał mnie jako „najbardziej umotywowanego studenta, jakiego kiedykolwiek miał”. Niestety, niedługo potem odczułem, że są indywidua, które traktują mnie bardziej jako zagrożenie niż cudowne dziecko, i w rezultacie zostałem zmuszony do konfrontacji z siłami, których wtedy nie rozumiałem.

W przerwie między pierwszym a drugim rokiem studiów medycznych zostałem wezwany do dziekanatu wydziału medycyny. Rozmowa szybko zeszła na moje badania, co mnie zaciekawiło, ponieważ w obowiązkach administracji uczelni nie ma nadzoru nad studenckimi programami badań. Mój rozmówca odmówił odpowiedzi, kiedy spytałem, kto go poinformował o mojej pracy, i zapytał mnie, dlaczego stworzyłem własny program badań zamiast wybrać jeden z wielu przygotowanych przez kadrę naukową. Tak według niego „postępowała większość studentów”. Odpowiedziałem, że nie jestem „większością” studentów i że wstąpiłem na medycynę, ponieważ chcę znaleźć rozwiązanie problemów, z którymi konwencjonalna medycyna nie może sobie poradzić. Moja odpowiedź nie spowodowała pochwały i zachęty. Zamiast tego zaczął pytać, co jest nie tak z przygotowanymi programami badań. Odpowiedziałem, że są nieciekawe i zbyt ograniczone konwencjonalnymi paradygmatami, aby dać jakieś pozytywne wyniki w naszej batalii z chorobami. Teraz ja przybrałam zaczepny ton i zapytałem, co mu się nie podoba w moich badaniach, zwłaszcza że przyciągnąłem pieniądze i przysporzyłem uczelni pozytywnego rozgłosu. Odpowiedział, że „oczywiście nie ma w nich nic złego” i na tym skończyło się nasze spotkanie. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że nie uzyskał tego, co chciał. Po zasięgnięciu języka wśród innych studentów okazało się, że nikt inny nie został zaproszony na taką rozmowę.

To spotkanie okazało się punktem zwrotnym w moim pobycie na uczelni oraz początkiem zakulisowej kampanii oskarżeń i nękania skierowanej przeciwko mnie, po której pozostało mi odczucie, że ktoś musiał wzorować się w moim przypadku na Malleus Maleficarum1.

Pewnego dnia wezwano mnie do dziekanatu, gdzie usłyszałem, że z moimi postępami w nauce z jednego z przedmiotów jest „coś nie tak”. Ponieważ moje oceny z tego przedmiotu były do tego momentu dobre, byłem bardzo zaskoczony. Poprosiłem dziekana, aby powiedział mi dokładnie, co źle robię i kto krytykuje moje postępowanie. Zapytałem również, dlaczego osoba, która wniosła skargę na mnie, wniosła ją na ręce dziekana zamiast zwrócić się bezpośrednio do mnie lub postąpić zgodnie z przyjętym na uczelni tokiem postępowania. Dziekan odmówił odpowiedzi i zdenerwował się. Odpowiedziałem, że jeśli rzeczywiście robiłem coś źle, mam prawo wiedzieć dokładnie, jakie są do mnie pretensje, jak również kto je zgłasza. Dziekan odpowiedział, że nie mam takich praw, ponieważ jego gabinet nie jest sądem, i taka była dalsza linia postępowania dziekanatu wydziału medycyny.

Mimo początkowo dobrych ocen i opinii po konfrontacjach z kolejnymi urzędnikami klinicznymi moja sytuacja zaczęła się coraz bardziej pogarszać. Chociaż moje postępy wyróżniały mnie spośród wielu innych studentów, okazało się, że uzyskuję ujemne oceny. Wiele z tych ocen pochodziło od indywiduów, z którymi nigdy nie miałem żadnej styczności, co oznacza, że były one czystym zmyśleniem. Na innych formularzach ocen nie było w ogóle podpisu osoby oceniającej lub był on tak nieczytelny, że nawet pracownik dziekanatu stwierdził, że nie wie, kto go złożył. Był to najwyraźniej sposób na uchronienie danego delikwenta przed podaniem go do sądu. Protesty zgłaszane do administracji uczelni przeciwko tego rodzaju bezprawiu odbijały się jak groch o ścianę i jedynym ich skutkiem był nowy zarzut głoszący, że mam „konfliktowy” charakter. Wszelkie moje próby wykazania, że oskarżenia przeciwko mnie są fałszywe, były w klasycznym dla polowania na czarownice stylu interpretowane jako dodatkowe dowody mojej winy lub wręcz psychopatologii. Skierowano mnie do psychologa i poddano specjalistycznym badaniom. Kiedy okazało się, że jestem całkowicie normalny, administracja uczelni po prostu zignorowała je i zorganizowała mi nowy nie kończący się tor przeszkód, tak by dać mi do zrozumienia, że jestem persona non-grata. Te szykany zmusiły mnie ostatecznie do opuszczenia uczelni w połowie trzeciego roku studiów. Wiedząc, że nie stać mnie na oddanie sprawy do sądu, moi antagoniści czuli się bezkarni w swoich poczynaniach.

Kiedy byłem na tej uczelni, dochodziło do jeszcze bardziej tajemniczych zdarzeń związanych z moimi badaniami. Jeden z pracowników naukowych odmówił zwracania się do mnie w audytorium i dla podkreślenia swojej niechęci do mnie wychodził z konferencji, kiedy prezentowałem swoje prace. Często po wejściu do laboratorium stwierdzałem, że moje rzeczy były przeszukiwane. Szczytem wszystkiego były telefony od kogoś, kto utrzymywał, że jest moim przyjacielem. Osobnik ten informował mnie, że „sprawy ulegną tylko pogorszeniu” na uczelni, jeśli nie przestanę „odgrywać Boga”. Odmówił podania swojego nazwiska lub wyjaśnienia, co rozumiał przez to ostrzeżenie.

Jak można sobie łatwo wyobrazić, odejście z uczelni było dla mnie czymś w rodzaju zrzucenia ciężkiego brzemienia, mimo iż moje badania wymagały kontynuacji. Onkolog, z którym ostatnio współpracowałem, zmarł rzekomo na zawał serca w czasie pobytu na urlopie. Ponieważ nie jestem w stanie udowodnić, że było to coś więcej niż naturalne wydarzenie, wyciągnięcie wniosków pozostawiam czytelnikom. Po jego śmierci szpital, w którym pracował, wycofał się z subsydiowania moich prac pod pretekstem „innych priorytetów”.

Jakie można wysnuć wnioski na podstawie tego, co opowiedziałem? Czy byłem ofiarą szpiegostwa przemysłowego? Jeśli tak, to nie udało się im uzyskać niczego istotnego, ponieważ zawsze zabierałem ze sobą notatki i nawet mój doradca uniwersytecki nie miał dostępu do wzorów chemicznych związków, które opracowywałem.

A może chodziło o coś zupełnie innego? Na przykład o położenie kresu moim badaniom? Jeśli tak, to czy zamieszani w to byli tylko członkowie personelu uczelni, czy też sprawa była inspirowana z wyższego poziomu? Co mogło sprowokować tak dobrze zaaranżowany koncert nienawiści i to przeciwko komu – jakiemuś tam studencikowi medycyny? Czy wiedzieli coś o konsekwencjach moich badań, których nawet ja jeszcze wtedy sobie nie uświadamiałem?

Biorąc pod uwagę kierowany na mnie jad, nie mogę powstrzymać się od myśli, że znalazłem się na właściwej drodze ku czemuś. Sądzę, że powinienem dziękować moim dręczycielom za nie zamierzone potwierdzenie tego, czego nie pozwolili mi potwierdzić w laboratorium.

Jeśli celem tych sił było zmarginalizowanie mnie, to się im to udało – przynajmniej na razie. Obecnie jestem bezrobotny i moje finanse nie przedstawiają się najlepiej. Szukałem wykształcenia w innych dziedzinach. Obecnie próbuję prowadzić swoje badania prywatnie, jako że ich wyniki mogą podlegać opatentowaniu. Poczyniłem kroki mające na celu publiczne udostępnienie wszystkich istotnych szczegółów moich badań w przypadku mojego przedwczesnego zgonu, aczkolwiek wydaje mi się, że moi dręczyciele zadowolili się pozbawieniem mnie możliwości pracy i wpędzeniem w ubóstwo.

Od czasu kiedy stałem się entuzjastycznym czytelnikiem Nexusa, co nastąpiło kilka lat temu, zacząłem rozumieć moje trudne położenie i zadawać sobie pytania w kategoriach, które nigdy nie przyszły mi do głowy, kiedy studiowałem. Do niedawna naiwnie sądziłem, że celem zespołu opieki zdrowotnej jest eliminacja chorób i dbanie o dobro ludzi. Czytelnicy Nexusa wiedzą lepiej, jak jest naprawdę. Podaję im pod rozwagę następujące pytania i z wielką chęcią podejmę na ten temat dyskusję:

Jak niszczycielskie byłyby dla instytucji zajmujących się ochroną zdrowia skutki wynikające z tego, że większość chorób związanych z procesem starzenia się organizmu zostałaby wyeliminowana przez przyjmowanie jednej małej pigułki dziennie?

Co stałoby się z naszym nękanym kłopotami ubezpieczeniem społecznym, gdyby udało się podwoić długość ludzkiego życia?

Jaki miałoby to wpływ na kościół, gdyby okazało się, że jedna z nieuchronności życia, czyli śmierć, przestała być nieuchronnością?

 

O autorze:

Andrew Sokar jest biologiem mieszkającym na Środkowym Zachodzie USA. Ma stopień licencjata (BSc) z biologii i tytuł magistra nauk politycznych ze specjalnością w zakresie międzynarodowego handlu, które zdobył z wyróżnieniem. Prowadzi finansowane przez siebie samego badania, pod kątem zastosowania ich wyników w preparatach do odmładzania sprzedawanych bez recept. Można się z nim skontaktować, pisząc na adres poczty elektronicznej slowsubversion@yahoo.com.

 

Przełożył Jerzy Florczykowski

 

Przypisy:

1. Bardzo szczegółowy prawno-teologiczny dokument, który od roku 1486 aż do XVIII wieku stanowił praktyczny poradnik w sprawach czarów instruujący, między innymi, jak je wykrywać i wykorzeniać. Dzieło to napisali dwaj dominikanie Johann Sprenger, dziekan Uniwersytetu Kolońskiego w Niemczech, i Heinrich (Institoris) Kraemer, profesor teologii na Uniwersytecie Salzburgskim i zarazem inkwizytor na region Tyrolu w Austrii. – Przyp. tłum.

 

Script logo
Do góry