Spotkanie podczas lotu
Historia Gernona zaczęła się o poranku 4 grudnia 1970 roku. Dzień na Andros był deszczowy, więc 23-letni Gernon, jego ojciec oraz wspólnik biznesowy, Chuck LayFayette, czekali do 15.00, aż się rozpogodzi. W końcu Gernon chwycił za stery nowego A36 Bonanza i wystartował z lotniska na Andros. Bonanza to stabilny, dobrze prowadzący się samolot, poza tym Gernon był pewien swoich umiejętności. Podobne loty odbywali już wielokrotnie w poszukiwaniu wyspy, na której mogliby zbudować ośrodek wypoczynkowy. Zdecydowali się na Andros, która wydało się im idealna, między innymi, ze względu na jej powiązania z amerykańską armią.
Gernon wykonał skręt i wzniósł się na wysokość 1000 stóp (305 m), ale nie mógł wzbić się wyżej ze względu na chmury, które rozciągały się na wysokości 1500 stóp (457 m). Dostroili się do sygnału radiowego Bimini na ich automatycznej wyszukiwarce kierunku i tam się skierowali. Lecieli z prędkością 180 mil na godzinę (290 km/h) i byli od 10 minut w powietrzu, gdy przestał padać lekki deszcz, a niebo rozpogodziło się. Dotarli do północno-zachodniego krańca Andros i dalej lecieli nad płyciznami oceanicznymi Wielkiej Ławicy Bahamskiej (Great Bahama Bank). Widoczność poprawiła się z około 3 do 10 mil (4,8 do 16 km) i pogoda wydawała się spokojna.
Gdy zaczęli nabierać wysokości, Gernon zauważył gładką chmurę w kształcie spodka unoszącą się w odległości około 1 mili (1,6 km) przed nimi. Później określił ją jako chmurę soczewkowatą. Chmury soczewkowate można napotkać zazwyczaj nad górami lub na wysokościach od 20 000 do 40 000 stóp (6100 do 12 200 m). Ponadto, są to chmury stacjonarne. Ta chmura zdawała się mieć około 1 mili (1,6 km) szerokości i 1000 stóp (305 m) grubości, zaś jej wierzchołek sięgał na wysokość 1500 stóp (457 m). Wkrótce zmieniła się w pędzący kłąb.
Gernon przeleciał nad nią i przesłał plan lotu do Obsługi Lotu w Miami. Mieli lecieć na Bimini, a następnie bezpośrednio do zachodniego Palm Beach. Radio Miami, sygnał wywoławczy dla obsługi lotu, poinformowało go o czystych warunkach pogodowych między Andros i wybrzeżem Florydy, z nielicznymi rozproszonymi burzami o umiarkowanej intensywności na Południowej Florydzie. Wiatry były lekkie i zmienne.
Po otrzymaniu komunikatu o pogodzie Bruce spojrzał na chmurę i był zaskoczony tym, co zobaczył. Nie miała już kształtu spodka – przekształciła się w ogromnego cumulusa, który bardzo szybko się przemieszczał. Znajdowali się 10 mil (16 km) od brzegu, wznosząc się 1000 stóp (305 m) na minutę, zaś chmura zdawała się rosnąć pod nimi, wznosząc się w tym samym tempie co oni.
Po kilku minutach byli na wysokości prawie 1 mili (1,6 km) i chmura nadal wznosiła się razem z nimi. I nagle pochłonęła samolot. Poczuli wznoszący wiatr i widoczność spadła nagle poniżej 100 stóp (30 m). Gernon zwiększył prędkość i w końcu wyrwali się z obłoku. Kontynuowali wnoszenie się, lecz tajemnicza chmura nadal podążała za nimi.
„Nie mogłem wznieść się więcej niż 10 jardów [9 m] powyżej chmury. W ciągu 30 sekund ponownie nas otoczyła” – wspomina Gernon. – „Chuck denerwował się. Nigdy wcześniej nie zbliżył się tak bardzo do chmury małym samolotem. Zapewniłem go, że lada moment się z niej wyrwiemy i zostawimy ją za sobą”.
Nagle kolejny wznoszący podmuch dodał im dodatkowego przyspieszenia, dzięki któremu wznieśli się nad chmurę. Lecz chwilę potem chmura ponownie ich dogoniła. To samo powtórzyło się jeszcze kilka razy. Zaniepokojeni zastanawiali się nad zawróceniem w stronę Andros. Byli w tym momencie na wysokości 11 500 stóp (3505 m). Gernon wyrównał lot Bonanzy i mając przed sobą czyste niebo, przyspieszył do 195 mil na godzinę (314 km/h). Później doszedł do wniosku, że chmura musiała poruszać się z ich prędkością wznoszenia, czyli ponad 105 mil na godzinę (169 km/h).
„Gdy ustał jej poziomy ruch, w końcu uwolniliśmy się od niej. Spojrzałem za siebie na chmurę i byłem zaskoczony tym, co zobaczyłem. Chmura była ogromna i nadal szybko rosła. Ta początkowo niewielka soczewkowata chmura, nad którą początkowo przelecieliśmy, przybrała teraz kształt ogromnego szkwału”.
W przeciwieństwie do większości szkwałów, które tworzą się w linii, ta chmura zakreślała idealny półokrąg z każdej strony Bonanzy w odległości kilku mil od samolotu. Gernon odprężył się i skierował samolot w stronę Bimini. Kilka minut później przed nimi zaczął tworzyć się kolejny szkwał i podobnie jak poprzedni przybierał kształt półokręgu – jego ramiona były wyciągnięte w kierunku chmury, która podążała za nimi.
Gernon oszacował, że chmura wznosiła się na wysokości co najmniej 40 000 stóp (12 200 m) nad poziomem morza. Zauważył także coś niezwykłego. Podstawa cumulusów znajduje się zwykle na pułapie 1000–2000 stóp (305–610 m) nad powierzchnią wody, tymczasem ta chmura zdawała się wyłaniać wprost z oceanu.
„Nie mogliśmy przejść pod ani nad tą chmurą, zaś ominięcie jej wymagałoby znacznego zboczenia z kursu”.
Chmura nie wydawała się zbyt groźna, więc Bruce po rozmowie z ojcem (również pilotem) postanowił przelecieć przez nią. Znajdowali się w odległości około 45 mil na wschód od Bimini, gdy wlecieli w mgliste obrzeże chmury. Kiedy znaleźli się w środku, Gernon zdał sobie sprawę, że to był chyba błąd. Chociaż chmura z zewnątrz była biała i puszysta, jej wnętrze było ciemne jak po zmroku. W ciągu kilku sekund jasne rozbłyski światła rozświetliły wnętrze chmury. Im bardziej zanurzali się w chmurze, tym intensywniejsze się one stawały.
Gernon szybko zrozumiał, że dalszy lot w tym samym kierunku jest zbyt niebezpieczny i skręcił na południe, zmieniając kurs o 135 stopni. Cała trójka zauważyła, że była godzina 15.27, gdy zboczyli z kursu. Podczas startu Gernon włączył znajdujący się na panelu elektryczny zegar, który zawierał czasomierz. Obecnie wskazywał on, że są w powietrzu od 27 minut. W momencie zmiany kursu ojciec Gernona włączył czasomierz na swoim zegarku i przy pomocy systemu nawigacyjnego VOR1 obliczył, że znajdują się 40 mil (64 km) na południowy wschód od Bimini. W tym czasie Gernon skontaktował się z Radio Miami poprzez UKF i powiedział, że zboczyli z kursu, aby uniknąć burzy z piorunami, i że teraz próbują ją ominąć.
Ponownie dotarli w rejon czystego powietrza, ale w ciągu kilku minut uświadomili sobie, że nie uda im się okrążyć tej chmury, ponieważ jej ramiona łączyły się z brzegami chmury, na którą natknęli się w pobliżu Andros. Byli otoczeni przez ogromny pierścień chmur – uwięzieni w środku szerokiej na 30 mil (48 km) dziury.
Tunel wirowy
Gernon starał się zachować spokój, zastanawiając się, jak doszło do tej sytuacji, w jakiej się znaleźli. Wyglądało na to, że ta niezwykła soczewkowata chmura, na którą natknęli się niedaleko Andros, podążała za nimi i ich uwięziła – tak jakby była świadomie kierowana.
Znajdowali się w odległości około 10 mil (16 km) od punktu, w którym skręcili na południe, gdy Gernon zauważył szczelinę w kształcie litery U – wyrwę w ogromnym pierścieniu chmur. Doszedł do wniosku, że to jest miejsce, w którym ramiona obu chmur jeszcze się nie połączyły. Na szczycie, po obu stronach, chmury rozszerzały się na zewnątrz, tworząc kształt w formie dwóch kowadeł, który jest powszechnie spotykany podczas wyładowań cumulonimbusów. Szczyt zwykle rozszerza się na odległość kilku mil na wysokości około 35 000 stóp (10 668 m). Normalnie Gernon ominąłby taką formację, ale ich położenie wymagało radykalnego rozwiązania. Obrócił Bonanzę o 90 stopni i skierował się w stronę otworu, który stanowił w jego ocenie jedyną drogę ucieczki z tych chmur.
Gdy lecieli w kierunku szczeliny, dwa kowadła połączyły się ze sobą tworząc tunel, a gdy się do niego zbliżyli, zobaczyli, że jego średnica zaczyna się kurczyć. Gernon przyspieszył do maksymalnej prędkości, ale gdy zostały im jeszcze 3 mile, tunel skurczył się do zaledwie 1000 stóp (305 m) średnicy. Po przeleceniu kolejnej mili, otwór skurczył się do zaledwie 500 stóp (157 m), a gdy wlecieli w tunel miał tylko 300 stóp (91 m) średnicy. W oddali widzieli już jednak błękitne niebo.
Gdy znaleźli się wewnątrz tunelu, Gernon był zaskoczony spiralnymi liniami ciągnącymi się przez całą długość jego wewnętrznych ścian. Kilka chwil wcześniej tunel zdawał się mieć 10 mil długości i przelot przezeń miał zająć według szacunków Gernona około trzech minut. Ale teraz skurczył się on do zaledwie jednej mili i Gernon zorientował się, że potrzebują tylko około 20 sekund na jego przebycie.
„Musiałem pozostać dokładnie w samym środku tunelu, ponieważ bałem się, że jeśli skrzydła dotkną krawędzi chmury, mogę stracić z oczu otwór i zgubić ścieżkę prowadzącą do czystego nieba”.
Jedwabiście białe ściany tunelu świeciły jasnym blaskiem odbijając promienie popołudniowego słońca. Ściany skurczyły się i niewielkie kłęby szarych chmur zaczęły wirować w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara z prędkością kilku obrotów na minutę. Średnica tunelu wynosiła teraz zaledwie 30 stóp (9 m) i końcówki skrzydeł ocierały się o krawędzie chmury, gdy dotarli do końca tunelu. W momencie, w którym wydostali się z tego przejścia, Gernon i jego pasażerowie poczuli się jak w stanie nieważkości – jak gdyby tylko pasy bezpieczeństwa powstrzymywały ich od uniesienia się z foteli. „Doznałem dziwnego uczucia nieważkości i jednocześnie czułem, że nasza prędkość wzrasta”.
Pilotowany przez Gernona samolot Bonanza A36 wlatuje do wiru w chmurze. (Ilustracja: Bruce Gernon)