Nasza substancja przemieściła się na dno roztopionego ołowiu, jakby była złotem lub srebrem. Zdawała się mieć gęstość większą od niego. Następnie zlaliśmy szlakę, która nie mogła zawierać żadnych pierwiastków szlachetnych, i odlaliśmy ołów. Okazało się wówczas, że nasza substancja uformowała na dnie roztopionego ołowiu wyraźnie oddzielającą się od niego zwartą grudkę. Kiedy następnie umieści się ołów w kupelce z popiołem kostnym, ołów wsiąka w popiół, pozostawiając na wierzchu grudkę złota i srebra. Wykonaliśmy identyczną operację i również uzyskaliśmy grudkę, która powinna była składać się z mieszaniny złota i srebra.
Przekazaliśmy ją do zbadania wszelkim możliwym prywatnym laboratoriom chemicznym i wszędzie uzyskaliśmy jednobrzmiącą odpowiedź: „To jest wyłącznie złoto ze srebrem”. Wszystko w porządku, tylko że kiedy umieściło się próbkę tej substancji na stole i uderzyło w nią młotkiem, rozpryskiwała się, jakby była ze szkła, a przecież jak dotąd nie są znane żadne stopy złota i srebra, które nie byłyby kowalne. Złoto i srebro rozpuszczają się w sobie i tworzą trwałe stopy. Oba metale są miękkie i ich stop również. Jeśli to, co otrzymaliśmy, było mieszaniną złota i srebra, to powinno być miękkie i kowalne. Stop złota i srebra można rozwałkować, zrobić z niego naleśnik. Nasza próbka natomiast rozpryskiwała się jak szkło. Powiedziałem więc:
— Dzieje się tu coś, czego nie rozumiemy. Coś bardzo niezwykłego.
Cóż więc zrobiliśmy. Ano oddzieliliśmy chemicznie złoto i srebro i jako pozostałość otrzymaliśmy sporą ilość jakiejś czarnej substancji. Kiedy dałem ją do analizy laboratoryjnej, powiedziano mi, że to mieszanina żelaza, krzemionki i aluminium.
— To niemożliwe — stwierdziłem — to nie może być żelazo, krzemionka i aluminium. Po pierwsze, kiedy już zostanie wysuszona, nie da się jej rozpuścić w żadnym kwasie lub zasadzie. Nie rozpuszcza się w dymiącym kwasie siarkowym, siarkowo-azotowym czy solno-azotowym. Kwasy te rozpuszczają nawet złoto, ale nie potrafią rozpuścić naszej czarnej substancji.
Uważałem, że zachowuje się ona bardzo dziwnie i że musi istnieć wytłumaczenie tego zachowania. Jednak nikt nie potrafił mi go podać.
Udałem się przeto na Uniwersytet Cornella i powiedziałem:
— Panowie, mamy zamiar wydać trochę forsy na rozwiązanie tej zagadki.
Wynająłem w końcu pewnego doktora z tej uczelni, który uważał się za specjalistę od pierwiastków szlachetnych, albowiem sądziłem, że mamy tu do czynienia z którymś z nich. Powiedziałem mu krótko:
— Chcę się dowiedzieć co to takiego.
Zapłaciłem mu i wróciłem do Arizony, on zaś przyjrzał się naszym dotychczasowym ustaleniom i stwierdził:
— Mamy w Cornell urządzenie zdolne do wykrywania stężeń rzędu jednej miliardowej. Proszę mi dać próbkę tego materiału do zbadania w Cornell, a powiem panu, z czego się ona składa, pod warunkiem że nie jest to chlor, brom lub któryś z lżejszych pierwiastków, bowiem w takim przypadku nie jestem w stanie wykonać odpowiedniej analizy. Jeśli jednak jest to pierwiastek cięższy od żelaza, to zidentyfikujemy go.
Niestety, kiedy przyjechałem po wyniki, oświadczył mi, że to wyłącznie żelazo, krzemionka i aluminium. Zapytałem go wówczas:
— Doktorze, czy zna pan jakieś laboratorium chemiczne, które moglibyśmy wynająć?
— Tak — odrzekł.
— Zatem chodźmy tam.
Pracowaliśmy w laboratorium przez resztę dnia i udało nam się oddzielić całą krzemionkę, całe żelazo i aluminium. To, co pozostało, stanowiło 98 procent całej próbki – i to miało być to nic.
Oświadczyłem wówczas:
— Niech pan spojrzy, mogę to wziąć do ręki, mogę to zważyć, mogę przeprowadzić reakcje chemiczne. To jest coś. Wiem, że to jest coś. To nie jest nic.
A on na to:
— Widma absorpcyjne i emisyjne nie zgadzają się z tym, co zostało zaprogramowane w naszych przyrządach.
Odpowiedziałem mu, że to jest jednak coś i że zamierzam dowiedzieć się, co to takiego.
— Panie Hudson — odrzekł doktor — gdyby przydzielił pan nam stypendium w wysokości 350 000 dolarów, moglibyśmy zlecić naszym dyplomantom dokładne zbadanie tej próbki.
Zapłaciłem temu facetowi 22 000 dolarów, ponieważ twierdził, że potrafi zbadać wszystko, ale jak się okazało, nie potrafił. Nawet nie zaproponował zwrotu choćby części tej sumy, w związku z czym powiedziałem mu:
— Proszę pana, nie wiem, ile pan tu płaci ludziom. Jeśli o mnie chodzi, płacę robotnikom na farmie minimalne pobory i za 350 000 dolarów mogę uzyskać znacznie więcej niż pan. Dlatego wracam do siebie i postaram się wykonać to zadanie sam.
Wróciłem do Phoenix całkowicie rozczarowany nauką uniwersytecką. Nie wywarły na mnie wrażenia doktoraty tamtych ludzi. Byłem zdegustowany ludźmi, którym płaciłem pieniądze. Odkryłem, że to potężny system, który generuje dyplomantów produkujących dużą ilość zapisanego papieru, z którego nic nie wynika. Mimo to rząd płaci im za każdy papierek, jaki zapiszą, dzięki czemu dostają pieniądze proporcjonalnie do ilości zapisanego papieru. Wszyscy twierdzą to samo, że otrzymują nagrodę za to, co napisali, i zabierają się do zapisywania kolejnego papieru. Kiedy człowiek dowiaduje się, co się teraz robi na uniwersytetach, doznaje głębokiego rozczarowania.
Prowadząc poszukiwania na własną rękę, dowiedziałem się, że w okolicy Phoenix mieszka człowiek, który jest specjalistą od spektroskopii i przez wiele lat pracował w zachodnioniemieckim Instytucie Spektroskopii. Przez jakiś czas pracował jako główny specjalista do spraw spektroskopii w spółce Lab Test w Los Angeles, która zajmuje się budową sprzętu spektroskopowego. Był tym, który projektował, a następnie sprawdzał w działaniu te urządzenia. Powiedziałem sobie: „Oto właściwy człowiek. Jest nie tylko technikiem, ale wie również, jak działają te urządzenia”.
Udałem się do niego z rosyjską książką, którą podarował mi człowiek od analizy płomieniowej. Nosiła ona tytuł The Analytical Chemistry of the Platinum Group Elements (Chemiczna analiza pierwiastków z grupy platynowców) i była napisana przez Ginzburga i jego współpracowników. Wydana została przez Akademię Nauk ZSRR. Pisało w niej, że w celu wykrycia tych pierwiastków należy poddać je wyżarzaniu przez 300 sekund.
Biorąc pod uwagę, że niektórzy z państwa nigdy nie mieli do czynienia ze spektroskopią, pragnę wyjaśnić, że proces ten polega na tym, że bierze się węglową elektrodę z wgłębieniem na jednym końcu, do którego wkłada się badany materiał, po czym zbliża się do niej drugą elektrodę i inicjuje łuk elektryczny. W powstałej w ten sposób wysokiej temperaturze w ciągu 15 sekund wypala się węgiel i elektroda znika wraz z próbką. Tak więc wszystkie laboratoria w naszym kraju wykonują piętnastosekundowe wyżarzanie i podają jego wynik jako miarodajny. Zdaniem uczonych z Akademii Nauk ZSRR temperatura wrzenia wody ma się tak do temperatury wrzenia żelaza, jak ta ostatnia do temperatury wrzenia platynowców.
Jak wszystkim wiadomo, silnik samochodowy nagrzewając się nie przekroczy temperatury wrzenia wody, dopóki w chłodnicy znajduje się woda. Jeśli ktoś podgrzewał wodę w garnku na płytce, wie doskonale, że garnek nie osiąga temperatury większej od temperatury wrzącej w nim wody. Ale kiedy woda wygotuje się, jego temperatura zaczyna bardzo szybko rosnąć.