Egzorcyzmowanie „demonów”

AV: Kiedy tak pracowaliśmy nad tymi różnymi schorzeniami, pewnego dnia do mojego gabinetu weszło małżeństwo i oświadczyło: „Przyszliśmy z powodu naszego syna”. Syn miał sześć lat i dwaj psychiatrzy orzekli, że został „opętany”.

WdR: Dwaj psychiatrzy orzekli, że chłopak został opętany. Przez co? Przez diabła?

AV: Słowo „opętany” implikuje „przez diabła”.

WdR: Psychiatrzy?

AV: Tak. I sprawdziłem to. Powiedziałem swojemu lekarzowi odpowiedzialnemu za stronę kliniczną: „Proszę sprawdzić historię tej choroby. Nie wierzę w to. Obecnie taka historia jest niemożliwa. O co tu chodzi?” Lekarz zadzwonił do obu psychiatrów, którzy wszystko potwierdzili. „Tak. Jesteśmy lekarzami Katolickiego Uniwersytetu i uczono nas, że człowiek składa się z ducha, duszy i ciała. Duch jest naszą domeną, zaś dusza, tak jak w tym przypadku, jest domeną duszpasterza lub księdza. Chłopiec został opętany” – oświadczyli. Powiedziałem rodzicom, żeby przyprowadzili chłopca. Przyszli z nim i chłopiec zaczął wspinać się na firanki, zwalać wszystko i rozbijać. W pewnej chwili stanął przede mną z szeroko otwartymi oczami. Jego źrenice w ogóle nie reagowały. Wyjąłem z szuflady latarkę i zaświeciłem mu w oczy, ale źrenice ani drgnęły. Były cały czas szeroko otwarte. W ogóle nie reagowały na światło.

WdR: Przerażające.

AV: Mogłem pomyśleć, że to diabeł patrzy mi prosto w oczy. Jego wzrok zmroził mnie. To było przerażające. Powiedziałem rodzicom: „Zabierzcie swojego syna do domu, a ja zastanowię się nad jego przypadkiem. To dla mnie coś całkiem nowego”. Nigdy nie miałem do czynienia z czymś takim. Znałem księdza, który był oficjalnie wyznaczony przez Kościół Katolicki na egzorcystę.

WdR: Kościół Katolicki ma oficjalnych egzorcystów?

AV: Tak. W rzeczywistości każdy ksiądz jest upoważniony do odprawiania egzorcyzmów, ale oni tego nie robią, bo to bardzo specyficzna rzecz. Pozostawiają to specjalistom. Prawdziwi egzorcyści są nominowani przez Rzym.

WdR: Czyli że każdy katolicki kraj ma swoich oficjalnych egzorcystów?

AV: Dwóch lub trzech. Niewielu. Posiadają oni stopień naukowy nie tylko z teologii, ale i z psychologii. Stoją bardzo wysoko w hierarchii. Wiem to wszystko teraz, ale wtedy nic o tym nie wiedziałem. Są ekspertami od spraw ezoterycznych. W Rzymie są fantastyczne biblioteki, w których można znaleźć wszystko, co dotyczy każdego z duchowych lub ezoterycznych zagadnień. To rzeczywiście doskonale wyszkoleni ludzie. Tak więc udałem się do niego i opowiedziałem mu o chłopcu. Po wszystkim zapytał mnie: „Co pan zamierza zrobić?” Opowiedziałem mu o praktykowaniu pewnego rodzaju homeopatycznej psychiatrii w moim ośrodku, na co on: „Interesujące, bardzo interesujące”. Słuchał mnie, ale sam nic nie mówił na ten temat. W końcu powiedziałem: „Rozmawiamy już kilka godzin i poznał pan już wszystko o mnie, a ja nic na temat tego, co pan sądzi o opętaniu lub podobnych rzeczach”. „To nie pański interes. My nie rozmawiamy na ten temat. To temat tabu. Tabu. Nie rozmawiamy o tym”. „To po co zgodził się pan, żebym tu przyszedł i opowiadał to wszystko?” – zapytałem. „Ponieważ chciałem wyciągnąć to z pana”. „Miło” – odparłem. – „Miło mi. To była długa wycieczka. No dobrze, wracam do siebie”. „Nie, umówmy się. Jeśli nie uda się panu uspokoić i uzdrowić chłopca swoimi metodami... Ile czasu panu to zajmie?” – zapytał. „Czternaście dni, zadziała lub nie” – odrzekłem. „W porządku” – powiedział. – „Proszę zadzwonić do mnie za dwa tygodnie. Jeśli panu się nie uda, przyjadę i spróbuję wybawić chłopca moim sposobem”. „Zgoda” – odrzekłem. – „Umowa stoi”. Wróciłem do ośrodka, powiedziałem rodzicom, że poczyniłem pewne kroki i że mamy dwie możliwości. Byli katolikami i powiedziałem im: „Znalazłem egzorcystę, który może to zrobić, ale wolałbym zrobić to sam, co państwo na to?” „Proszę to zrobić” – odpowiedzieli. Dałem chłopcu kilka homeopatycznych preparatów i wysłałem ich do domu, mówiąc, żeby wrócili w następnym tygodniu. I wrócili. Musi pan wiedzieć, że chłopiec zachowywał się dziwnie nie tylko w moim gabinecie. W domu nie można go było na chwilę zostawić samego – ani w ubikacji, ani w łóżku. Kiedy na sekundę zostawiali go samego, zmieniał się w diabła. Rozbijał i łamał wszystko. Okropność. W nocy nie spał, z wyjątkiem samochodu, na tylnym siedzeniu w samochodzie. Ojciec i matka musieli na zmianę wozić go całą noc, żeby mógł przespać osiem godzin.

WdR: Musieli wozić chłopca w samochodzie, aby mógł spać?

AV: Tak. To był jedyny sposób zapewnienia mu odrobiny odpoczynku. Musieli też unikać świateł regulujących ruch, ponieważ kiedy zatrzymywali się na światłach...

WdR: Budził się...

AV: ...rwał wszystko na kawałki. Tak więc rozumie pan przerażenie, w jakim żyli ci ludzie na okrągło przez całą dobę. Przerażenie! Oczywiście nie chciał też zostać sam ze mną, ale po tygodniu oznajmił: „Chcę zostać sam na sam z panem Venem”. Tak więc mieliśmy zmianę.

WdR: Rzeczywiście ogromna zmiana.

AV: Poprosiłem rodziców, żeby wyszli z gabinetu. Chłopiec stanął przede mną, zapłakał i powiedział: „Muszę coś panu powiedzieć. Chodzi o tego wielkiego, ogromnego potwora”. „O jakim potworze mówisz?” – zapytałem. „Tym na okładce książki” – odrzekł. „Gdzie jest ta książka?” – zapytałem.

WdR: Widział wielkiego potwora?

AV: Tak, widział wielkiego potwora, okropnego, który starał się go zjeść, pożreć go i robił mu inne niedobre rzeczy. „To właśnie widzę i tego się boję” – wyjaśnił chłopiec. Nie mógł wyznać tego psychiatrom i psychologom. Dusił to w sobie, a teraz wyznał i już samo to stanowiło o jego ocaleniu. „Kiedy po raz pierwszy zobaczyłeś tego potwora?” – zapytałem. „W supermarkecie. Miałem wtedy dwa lub trzy lata i robiliśmy z mamą zakupy”. Matka posadziła go w wózku na zakupy, który zaparkowała przed stoiskiem z książkami, i właśnie tam zobaczył tego potwora na okładce. To właśnie tam nastąpiło zaindukowanie u niego tego potwornego strachu, któremu nie potrafił się przeciwstawić. „Aby uwolnić pani syna od tego strachu, proszę pójść z nim do tego samego supermarketu i w tym samym stoisku kupić mu ładną książkę. Proszę sprawdzić dokładnie, czy to jest ładna książka, z ładną okładką” – poradziłem jego mamie. Zrobiła, jak jej powiedziałem, i tydzień później chłopiec poszedł normalnie do szkoły. Ale to jeszcze nie koniec tej historii. Zupełnie zapomniałem o księdzu, tym wysoko postawionym w hierarchii kościelnej. Nie zadzwoniłem do niego. W ośrodku było dużo pracy i zapomniałem o nim. Chłopiec czuł się dobrze. Jeśli chodzi o mnie, to był już koniec tej historii. No i po jakimś czasie zadzwonił ten egzorcysta. „Jak czuje się chłopiec?” – zapytał. „Dobrze, wrócił do szkoły” – odrzekłem. „Niemożliwe” – rzucił. „Dlaczego niemożliwe?” – zapytałem. „Biorąc pod uwagę to, co mi pan opowiedział, to jest niemożliwe. Jestem przekonany, że chłopiec został opętany. Jak można było wysłać go do szkoły po tak mało znaczących przygotowaniach? Czy pozwoli pan, że tym razem to ja wpadnę do pana, by porozmawiać na ten temat?” „W porządku” – zgodziłem się. Przyjechał i znowu rozmawialiśmy o moich metodach pracy, a nie jego.

WdR: Nie wyjaśnił panu niczego?

AV: Niczego, ale w końcu powiedział: „Sądzę, że pan coś dodaje do swojej kuracji. Nieświadomie dokonuje pan swego rodzaju posługi kapłańskiej na duchowym poziomie”. „Dobrze, sprawdźmy to” – odrzekłem. „Przyprowadzę panu kogoś, kogo trzeba będzie uleczyć lub uwolnić” – oznajmił. „Dobrze, ośrodek jest otwarty dla każdego” – odpowiedziałem. Przyprowadził kobietę i ponownie wykonałem swoje zadanie. Kobieta, która od dziesiątków lat znajdowała się pod urokiem jakiegoś stwora, została uzdrowiona. Potem przyprowadził jeszcze dwie osoby, a potem następne cztery i w końcu dziesięć. Ale na tym nie koniec. „Alfonsie” – powiedział – „chciałbym wprowadzić cię w świat duchowy”.

WdR: Katolicki ksiądz to powiedział?

AV: Tak. „Dlaczego mnie, przecież ja wcale nie jestem katolikiem. Mam bardzo liberalne poglądy na życie. Dlaczego mnie?” – zapytałem. „Pewnie pan tego nie wie, ale jest pan bardzo utalentowany, naturalnie utalentowany, i chciałbym nauczyć pana wszystkiego, co wiem”. Zastanowiłem się nad jego propozycją i kiedy się zgodziłem, powiedział: „Niech pan wróci do domu i zamknie swój ośrodek”. Chciał bardzo dużo.

WdR: Dlaczego miał pan zamknąć swój ośrodek?

AV: Powiedział: „Pan ma dary. Te dary otrzymał pan gratis i dzieli się pan nimi gratis. Przyślę do pana ludzi i wykona pan posługę kapłańską”. Ludzie, z którymi pracowałem w ośrodku, lekarze, nie byli tym uszczęśliwieni. „Wszystko idzie doskonale, a pan odchodzi, żeby robić coś innego” – żalili się. „Jeśli prawdą jest to, co mówi ksiądz, to, że mogę na poziomie duchowym osiągnąć coś, czego nikt nie potrafi, a przynajmniej on, to dlaczego nie miałbym spróbować? W końcu lepsze jest lepsze” – powiedziałem. Pomyślałem, że moje własne problemy są na poziomie duchowym. Kto wie? Może ucząc się o tym, będę mógł lepiej pomóc sobie samemu albo będę mógł stwierdzić, że to wcale mi nie pomogło. No i znajomość świata duchowego i tych wszystkich rzeczy nie pomogła mi ani trochę.

WdR: Co pan robił? Podróżował pan z nim?

AV: Najpierw to on przyjechał z tymi ludźmi do mojego ośrodka, kiedy był już zamknięty. Wysłał moich ludzi do domu. Potem podróżowaliśmy przez Flandrię, napotykając różne sytuacje, manifestacje złośliwych duchów przesuwających przedmioty, różne formy opętania, obsesji i udręki. Napotykaliśmy różne przypadki, zawsze o dramatycznym charakterze, skomplikowane, ekstremalne. Cały czas parałem się przypadkami, z którymi nie mógł sobie poradzić, i rozwiązywałem je niemal automatycznie.

WdR: Takie, w których nie potrafił pomóc?

AV: Tak. Widziałem, jak się modlił nad ludźmi. Kładł ręce na ludziach, uzdrawiał ludzi wyznających jego religię. Widziałem, jak się zmieniali, ale po pewnym czasie wszystko wracało.

WdR: Te uzdrowienia nie były trwałe?

AV: Tak, w większości przypadków nie były stałe. Na przykład oduczył ludzi przyjmowania narkotyków, ale gdy wrócił po trzech miesiącach, znowu je brali. Albo kiedy ludzie mówili, że mają w domu jakieś stwory. Usuwał je przy pomocy swoich rytuałów i one odchodziły, ale po pewnym czasie było jeszcze gorzej. „U ciebie jest inaczej. One odchodzą bez żadnych rytuałów i nie wracają” – powiedział pewnego dnia ksiądz. Wiedział od razu, że to coś szczególnego, coś zupełnie dla niego nowego. Ale jak głosi flamandzkie powiedzenie, nie chodzi się w worku. Nasza działalność nie przeszła nie zauważona. Ksiądz został upomniany przez kardynała, najwyższy autorytet kościelny w kraju, by nie wchodził ze mną w żadne układy, ponieważ nie jestem katolikiem. Byłem w pewnym sensie heretykiem. Wydaje mi się, że bali się mnie. Zablokowali mnie, ponieważ robiłem to, czego oni nie mogli. To nie służyło ich interesom.

Script logo
Do góry