Świnki morskie w charakterze zwierząt doświadczalnych

Jednym z darów, które otrzymał Marcum, była powierzchnia magazynowa, dzięki czemu nie musiał już „wysadzać” swojego mieszkania.

— To pozwoliło mi unieść to nad ziemię — powiedział.

Marcumowi podarowano kilka ton transformatorowych laminatów, które wykorzystał na rdzenie elektromagnesu, generatory, dzięki którym „KC Power & Light mogła spać spokojnie”, ciekły hel, kaskadowe transformatory, które „wykorzystał do uzyskania napięcia 3 000 000 woltów... pełna lista jest dosyć długa”. Chociaż datki pieniężne wyniosły około 20 000 dolarów, bladły w porównaniu z wartością podarowanego wyposażenia.

— Sądzę, że gdybym miał to wszystko sam kupić, kosztowałoby to mnie co najmniej kilka milionów dolarów, w związku z czym nigdy nie udałoby mi się zrobić tego własnym sumptem, a przynajmniej nie w ciągu dwóch do trzech lat, po których nastąpił wielki finał.

Marcum zbudował swoją ostateczną wersję wehikułu wysoko nad posadzką wewnątrz magazynu.

— Różnił się bardzo od zwykłej drabiny jakuba — powiedział.

Kiedy Marcum włączył wehikuł, wytworzyła się cieplna sygnatura, ale tym razem miała średnicę czterech stóp (1,2 m). Był gotów przetestować ją.

— Niczego nie można być pewnym na 100 procent, ale ja miałem pewność na 95 procent po kilku tygodniach testów ze świnkami morskimi — oświadczył.

Do testów rzeczywiście użył morskich świnek. Stojąc na platformie podnośnika wysoko nad betonową posadzką rzucił swoją pierwszą świnkę morską na mieniącą się cieplną sygnaturę. Świnka zniknęła. Niedługo potem znalazł ją na parkingu przed magazynem. W wyniku kolejnych testów okazało się, że świnki, które wrzucał do tego cieplnego kręgu, wałęsały się później po parkingu, a także po wschodniej lub zachodniej stronie budynku, ale nigdy po północnej lub południowej. Zastanawiał się, czy ma to jakiś związek z ziemskim polem magnetycznym.

— W zasadzie świnki morskie były przenoszone z wnętrza magazynu na parking usytuowany na zewnątrz niego, zanim sam spróbowałem — oświadczył. — Nigdy nie wykorzystywałem większych zwierząt, nie licząc siebie, ponieważ nie chciałem, aby członkowie PETA [People for the Ethical Treatment of Animals – Ludzie na rzecz Etycznego Traktowania Zwierząt] dobijali się do moich drzwi.

Jedyny test, jaki mu się nie udał, dotyczył nie odnalezionego grejpfruta.

W marcu 1998 roku postanowił w końcu wypróbować wehikuł na sobie.

— Jedyne, co mnie niepokoiło, to to, że jestem większy od świnki morskiej — powiedział. — Chociaż zwierzęta zawsze wychodziły z życiem, nie miałem sposobu sprawdzenia, jakie są długofalowe skutki tego procesu, jako że nikt tego wcześniej nie robił, i nie miałem, jak dowiedzieć się, czy odczuwa się przy tym ból, jeśli w ogóle jakiś występuje.

Nie bał się trzeszczących pod nim 3 000 000 woltów, ale upadku. Gdyby jego skok nie udał się, spadłby z 60 stóp (18 m) na betonową posadzkę.

— Najbardziej bałem się, że moja masa będzie za duża, aby mogła dokonać skoku, i że wyrżnę w podłogę, łamiąc sobie nogi lub kark.

 

Czy jego wehikuł czasu mógł działać?

Dwaj fizycy ze Stanowego Uniwersytetu Północno-zachodniego Missouri, profesor dr David Richardson i profesor chemii fizycznej dr Rick Toomey, wątpią w prawdziwość teorii naukowej kryjącej się za twierdzeniami Marcuma.

— To, co udało mu się w rzeczywistości stworzyć, jest lokalną błyskawicą — oświadczył Richardson. — Taka błyskawica wytworzy ciepło, ale to nie wystarczy [aby wytworzyć cieplną sygnaturę, o której mówi Marcum].

Kolejny problem polega na tym, że jeśli te „lokalne błyskawice” wytwarzają wir czasowy, to pojawiałyby się on w czasie burz wszędzie, gdzie uderzają pioruny.

— Czymkolwiek było zjawisko, które udało mu się wytworzyć przy pomocy transformatora, może ono powstawać przy każdym uderzeniu pioruna — twierdzi Toomey.

Brak jest w tej chwili jakichkolwiek fizycznych teorii łączących elektryczność z podróżami w czasie.

— Żadnej — oznajmił Richardson. — Absolutnie żadnej.

Główny problem z wehikułem Marcuma polega na tym, że profesorowie orzekli, iż nie pasuje on do żadnych obecnie istniejących teorii dotyczących podróży w czasie.

— Wszelkie potencjalne podróże w czasie łączą się efektami grawitacyjnymi i prawdziwie dużymi prędkościami — mówi Richardson. — Brak jest jakiejkolwiek teorii łączącej elektryczność z grawitacją.

Taka teoria byłaby według Toomeya świętym Graalem fizyki i nawet jeśli Marcum znalazł go, Toomey podaje inne problemy.

— Kiedy spojrzy się na równania, to trudno sobie wyobrazić, aby biologiczny układ mógł utrzymać swoją integralność — oświadczył. — Po prostu nie mogę sobie wyobrazić, jak nasz układ nerwowy mógłby przez to przejść i przetrwać.

Marcum wyraził te same obawy w czasie wywiadu udzielonego w roku 1995 gazecie St. Joseph News-Press: „Jeśli śmierć stanowi czynnik ryzyka, to nie jestem gotów wejść w ten elektrycznie naładowany wir” – oświadczył. – „Jest jeszcze dużo innych rzeczy, jakie pozostały do «wyprostowania»”.

Ani Richardson, ani Toomey nie przypuszczają, aby podróże w czasie mogły być „wyprostowane” w jakimś możliwym do określenia czasie.

— Z pewnością jest możliwe, że kiedyś obudzimy się i okaże się, że podróże w czasie są czymś realnym — powiada Toomey — ale do tego odkrycia nie dojdzie za naszego życia. Zanim to nastąpi, każdy z nas nie będzie już dawno żył.

Marcum twierdzi, że już to kiedyś słyszał.

— Słyszałem wypowiedzi kilku zawodowych fizyków teoretycznych, którzy przysłuchiwali się programowi Arta Bella, i każdy z nich powiedział mi co innego. Przypominało to lekarskie diagnozy, z których każda mówi co innego. Jest zbyt wiele niewiadomych i jest jeszcze za wcześnie, aby być czegokolwiek pewnym w tej dziedzinie.

Marcum porównuje eksperymentowanie z podróżami w czasie do budowania pierwszej baterii, o której nie wiedziano, do czego może służyć.

— Trzeba odkryć to samemu i eksperymentalnie sprawdzić, co jeszcze elektryczność może zrobić. To podobna sytuacja.

Script logo
Do góry